kamieniami. Począwszy grunt pod nogami, stanął Szut na nim i brodził dalej, ociekając wodą. Tak się przytem śpieszył, że i teraz jeszcze nie oglądnął się i uderzał nogami o fale, rozbryzgując je głośno. Dlatego nie słyszał mnie za sobą tembardziej, że trzymałem krok, a on wskutek tego uważał moje kroki za swoje. Porwałem na brzegu krzemień jak pięść gruby, by się nim posłużyć jako bronią.
Znalazłszy się na ziemi, wyciągnął Szut ręce w górę, wydał okrzyk radości, odwrócił się do połowy i spojrzał ku wejściu do sztolni. Stamtąd wysunęła się właśnie łódź; tyle czasu potrzebowali moi trzej towarzysze, aby przemóc potężny napór wody.
— Psy! Ja was jeszcze dostanę! — zawołał i zwrócił się znowu ku lądowi. Ponieważ przedtem odstąpiłem w bok o dwa kroki, przeto teraz zajrzałem mu wprost w oczy.
— A ja ciebie dostanę! — odrzekłem.
Widok mój zrobił większe wrażenie, niż się sam spodziewałem. Szut omal nie upadł ze strachu, a zanim przyszedł do siebie, dostał kamieniem w głowę tak silnie, że runął na ziemię.
Ale to był groźny przeciwnik. Gdyby ogłuszenie było tylko chwilowe, wynik mógł jeszcze źle wypaść dla mnie. To też zdarłem zeń pas i związałem mu ręce na plecach tuż przy łokciach.
Wkrótce potem odzyskał przytomność. Jeszcze z zamkniętemi oczyma spróbował się zerwać, ale mu się to nie udało. Potem otworzył oczy, patrzył na mnie przez chwilę, leżał czas jakiś bez ruchu, nagle przyciągnął nogi do siebie, odbił się od ziemi, rzucił sobą naprzód i stanął rzeczywiście na nogach. Następnie naprężył ręce, aby pas przerwać, ale bez skutku na szczęście.
Stało się to nadzwyczaj szybko, ale równie prędko zdjąłem ja swój pas, trąciłem Szuta wstecz, tak że znowu upadł na twarz i w jednej chwili usiadłem mu na kolanach i związałem nogi. Bronić się nie mógł, bo miał ręce skrępowane na plecach.
Strona:Karol May - Szut.djvu/356
Ta strona została skorygowana.
— 328 —