— Tak! — rzekłem, — odnosząc się zadyszany. — Teraz wiemy już, kto kogo dostał. Tam w sztolni ludzie się nawzajem nie pożrą, a ty wyjaśnisz poczciwym mieszkańcom Rugowej, jak mogłeś tak prędko znaleźć się w szybie, którego nie znasz.
— Dyable! — syknął. — Ty wściekły dyable!
Zamknął oczy i leżał spokojnie.
Prąd porwał czółno i poniósł je szybko w dół. Siedzący w niem ludzie ujrzeli mnie i skręcili do brzegu.
— Panie, mieliśmy cię za zgubionego! — zawołał chandży z daleka. — Dzięki Allahowi, że cię ocalił. Kto leży obok ciecie?
— Szut.
— O nieba! A więc schwytałeś go?
— Tak.
— To prędko! Naprzód, naprzód, za wiosła!
Parobcy tak pocisnęli wiosłami, że łódź wsunęła się na brzeg do połowy. Wszyscy trzej wyskoczyli i przybiegli do mnie.
— Tak, to on, to on! — wykrzyknął chandży. — Co za pływak z ciebie, panie! Jakże ci się udało go przemóc?
— To ci opowiem później. Teraz zabierzcie go do łodzi, tak bowiem prędzej go przewieziemy, niż gdybyśmy go ponieśli brzegiem do mostu. Trzeba posłać kogoś zaraz do karaułu, ażeby się tam ludzie dowiedzieli, że ich nie okłamałem. Ponieważ nie poszedłem za nimi, gotowi porwać się na moich towarzyszy.
Wykonali to polecenie i w kilka minut wylądowaliśmy przy moście. Jeden z parobków pobiegł do karaułu, a chandży z drugim zanieśli Szuta do domu. Wziąłem do ręki bluzę, kamizelkę i buty i poszedłem w tureckich pończochach za nimi. Fez zostawiłem na głowie, bo, zmoczony, przylgnął dość mocno. Ubranie musiałem koniecznie zmienić. Pożyczać spodni było rzeczą nie bardzo bezpieczną, wobec zoologicznego odkrycia, którego dokonał lord w swoim fezie. Na szczęście dał mi gospodarz
Strona:Karol May - Szut.djvu/357
Ta strona została skorygowana.
— 329 —