— Jesteście, master. — rzekł. — To długo trwało. Czy to są ci dwaj?
— Tak, to są towarzysze waszej niedoli, z którymi więziono was w kopalni.
— Well! Niechże się teraz przypatrzę drabowi, któremu to zawdzięczają. Prawdopodobnie wypłacą mu za to premię.
Nie dowierzałem ludziom mimo ich okrzyków na korzyść oswobodzonych. Żeby nawet wzrokiem nie mogli porozumieć się z Persem, pozwoliłem wejść do izby tylko temu, który prowadził Stojkę. Galingré potrafił już sam zrobić tych kilka kroków.
Można sobie wyobrazić, jakim wzrokiem i słowami powitali swego dręczyciela. Spojrzeń ich nie widział, gdyż miał oczy zamknięte, a na słowa nie zważał. Zdawało się, że nienawiść przywróciła ruchliwość nogom Stojki. Wyrwał się podpierającemu go Skipetarowi, poskoczył ku Szutowi, kopnął go i zawołał:
— Ujuslu kopek — psie parszywy! Allah wyzwolił mnie z twojej nory zbójeckiej. A teraz nadeszła twoja godzina. Będziesz wył w męczarniach, które ja ci zgotuję!
— Tak, — wtrącił Galingré — odpokutuje ciężko za to, czego dopuścił się względem nas i tylu innych.
I obydwaj tak zaczęli kopać leżącego, że musiałem i kres temu położyć.
— Zostawcie go! On nie wart nawet, żebyście go potrącali nogami. Inni obejmą urząd kata.
— Inni? — zawołał Stojko, błysnąwszy groźnie oczyma. — Na co innych? Mnie on padnie ofiarą, mnie! Ja sam zemsty dokonam!
— O tem pomówimy później. On nie tylko wobec ciebie zawinił, lecz tak samo względem każdego z nas. Ciesz się na razie tem, że jesteś wolny. Staraj się przyjść do siebie. Każ sobie podać raki i natrzyj sobie nogi, gdyż będzie ci ich wkrótce, jak sądzę, potrzeba.
Zwracając się zaś do tego, który go prowadził. dodałem:
Strona:Karol May - Szut.djvu/366
Ta strona została skorygowana.
— 338 —