— Dlaczego, widząc nas powracających ze sztolni, wskazywaliście na skałę?
— Ponieważ tam się coś stało — odrzekł. — Karauł z pewnością się zawalił, bo go nie widać. Czekaliśmy na was długo, kiedy huknęło coś strasznie tam na górze. Ujrzeliśmy wylatujący w górę pył, kamienie i ogień. Kilku pobiegło brzegiem tam, skąd można widzieć karauł. Wrócili z wieścią, że runął w gruzy.
— Jest prawdopodobnie zburzony, a z nim i szyb. Szut założył tam minę, a może i kilka min, aby w razie potrzeby uniemożliwić wejście od góry. Jeden z nas zbliżył się przypadkiem zanadto ze świecą do lontu i spowodował wybuch.
— Wobec tego wszystko zniszczone, nawet wewnątrz góry?
— Tej korzyści Szut nie osiągnął. Tylko szyb jest zatkany. Ale sztolnią można wejść do środka i bardzo łatwo dostać się do komnat, w których dręczył swe ofiary.
Teraz zeszły się zwolna „wiejskie powagi“.
Dziwne było zachowanie się Szuta. Nie drgnął mu żaden rys twarzy, nawet koniuszek wąsa. Naśladował on chrząszcza, który w pobliżu wroga udaje nieżywego. Tylko ten czyni to wskutek trwogi śmiertelnej, a u człowieka bywa przyczyną tego bardzo często wstyd. Ten ostatni wzgląd skłonił mię do łagodniejszego sądu o Szucie, niż poprzednio. Oczywiście, że nie ten wstyd właściwy i ambicya zamknęły mu oczy.
Ludzie otoczyli go, przypatrywali mu się ciekawie, a czcigodny starzec zapytał:
— Co z nim jest? Nie rusza się i ma oczy zamknięte. Czy mu się co stało?
— Jok, jok! — zawołał głośno Halef. — Nie, nie! On się tak wstydzi.
Nawet te szydercze słowa nie wywołały na twarzy Szuta żadnego poruszenia.
— On się wstydzi? To być nie może! Wstydzić się może tylko człowiek, który popełnił jakąś śmieszność.
Strona:Karol May - Szut.djvu/367
Ta strona została skorygowana.
— 339 —