więc, żeby nam nie przeszkadzano. Musimy najpierw udać się do domu Szuta, a potem do karaułu, aby zobaczyć zrobione tam spustoszenia.
— Effendi, to i ja muszę być przy tem, ale ja nie zajdę jeszcze tak daleko — rzekł Stojko.
— To siędziesz na swego konia. Przyprowadziliśmy ci kasztanka.
— Wy przy...?
Nie dokończył. Wzrok jego wybiegł na plac. Na twarzy odbiło się uczucie radosnej niespodzianki. Podszedł do okna i zawołał:
— Ranko! Przybywacie mnie szukać? Tu jestem! Wejdźcie!
Przed domem zatrzymało się sześciu jeźdźców, uzbrojonych od stóp do głów, na przepysznych koniach. Na rozkaz naczelnika plemienia zsiedli z koni i wstąpili do chaty. Nie zważając na razie na nic innego, pośpieszyli do Stojki, by go powitać. Następnie zapytał najmłodszy z nich tonem zdumienia:
— Ty tu w Rugowej? Nie dojechaliście dalej? Co się stało? Gdzie jest Lubinko?
— Nie pytaj! Gdy ci odpowiem, wetknie ci zemsta nóż w rękę.
— Zemsta? Co mówisz? Nie żyje?
— Tak, nie żyje, zamordowany!
Młodzieniec cofnął się o krok, wyrwał sztylet z za pasa i zakrzyknął:
— Lubinko, którego tak kochałem, twój syn, syn brata mojego ojca, zamordowany? Powiedz, gdzie morderca, niech go przebiję natychmiast! Ach ten człowiek ma jego pancerz na sobie, on jest mordercą!
— Stój! — zawołał Stojko, chwytając za rękę uniesionego gniewem i chcącego się rzucić na Halefa. — Nie czyń mu nic złego, to mój wybawca. Mordercy tutaj niema!
— A gdzie? Mów prędko, żebym tam pojechał i przebił go zaraz!
Ten młody, niespełna trzydziestoletni, człowiek przed-
Strona:Karol May - Szut.djvu/372
Ta strona została skorygowana.
— 344 —