Strona:Karol May - Szut.djvu/380

Ta strona została skorygowana.
—   352   —

jałem wrogów Szuta prośbą, a stronników groźbą, oraz zapewniałem, że rzecz będzie surowo zbadana. Dodałem też przestrogę, żeby się do nas nie zbliżano zanadto, zaznaczając dobitnie, że każdego natręta poczęstujemy kulą, a trzymaliśmy broń w ręku. To poskutkowało, bo pozwolili nam odejść, choć wśród pomruku niezadowolenia. Oczywiście, że wszyscy poszli za nami. Nikt nie myślał o zajęciach. Dla Rugowej był to dzień, jakiego jeszcze nie miała.
„Ojcowie wsi“ przyłączyli się do nas. Starzec na czele pokazywał drogę, reszta szła z mego rozkazu za nami, aby oddzielać nas od zbuntowanego tłumu. Tak posuwał się pochód wązką uliczką przez wieś, a potem za nią ku górze.
Zdawało się, że domy całkiem opustoszały. Nawet dzieci w nich widać nie było. Cała ludność znajdowała się albo za nami, albo przed nami już na górze.
Pers nie stawiał najmniejszego oporu. Nie udawał bynajmniej zakłopotanego, oczy miał otwarte i rozglądał się dokoła. Czekał prawdopodobnie na tajemniczy znak od któregoś z wspólników. Dlatego i ja nie spuszczałem nikogo z oka.
Skipetarzy, przyjaciele Stojki, jechali na koniach, a to na moją prośbę, by na wypadek, jakich kroków zaczepnych mogli zaraz stratować napastników. Na silnych rumakach, w dobrem uzbrojeniu, sami wspaniałej postawy, przedstawiali widok bardzo przyjemny. Poznać było, że w razie potrzeby nie baliby się podać w z całą Rugową.
Za wsią, a raczej nad nią ciągnęły się skrawki nędznych pól, potem las, a w nim głęboko wrzynający się parów, którym mieliśmy przechodzić. Tu i ówdzie znikały drzewa, a ukazywały się polany, na których pasły się obok siebie spokojnie konie, woły, kozy i owce. Cicha wieś, oraz te łączki ze zwierzętami wyglądały sielankowo i nie harmonizowały bynajmniej ani z celem naszego pobytu w tej miejscowości, ani z tem, że Rugowa stanowiła punkt wyjścia dla tylu okropnych zbrodni.