czone były dla gości. Po lewej stronie mieszkała zapewne rodzina Szuta, a po prawej służba. Otworzywszy tylne drzwi, przekonałem się, że wychodziły na daleki ugor. Blizko nich prowadziły z sieni wązkie schody na górę. Wszedłem sam na poddasze, podzielone na trzy części: jedna wprost naprzeciw schodów zawierała rozmaite rupiecie. Z dachu zwieszały się gęste rzędy suszonej kukurydzy i cebuli! Dwa inne przedziały stanowiły izby, cięte od środka cienką ścianą z desek. Zapukałem do drzwi, lecz nie dostałem odpowiedzi. Znowu więc kolbą roztrzaskałem deskę: ujrzałem pustą izbę. Po drugiej stronie nie odpowiedziano także na moje pukanie. Przez dziurę z sęka zauważyłem kobietę, siedzącą na skrzyni.
— Otwórz, bo drzwi wywalę! — zagroziłem.
Gdy i to nie poskutkowało, wybiłem jedną deskę, wepchałem rękę przez drzwi i odsunąłem rygiel. Na to wydało kilka głosów okropny wrzask. Kobieta, którą zobaczyłem, miała ze trzydzieści pięć lat. Z nią zastałem dwie stare baby; wszystkie trzy były bardzo dobrze ubrane. Nie ulegało wątpliwości, że miałem przed sobą Szutową. Podniosła się z miejsca, aby się ukryć w kącie. Zatrzymawszy obie stare koło siebie, zawołała do mnie zuchwale:
— A tobie co! Jak śmiesz wdzierać się do nas w ten sposób?
— Bo nie można było inaczej — odrzekłem. — Nie widziałem jeszcze chanu, któryby zamykano przed gośćmi w biały dzień.
— Ty nie jesteś gościem.
— A ty skąd wiesz?
— Słyszałam, co się stało. Doniesiono mi o tem, a zresztą widziałam was, gdyście nadchodzili.
Wskazała na okrągły otwór w murze, przez który można było nas dostrzec.
— Za kogóż ty mnie uważasz? — pytałem dalej.
— Jesteś największym i najgorszym wrogiem mojego męża.
— Twojego męża? Kto on jest?
— Gospodarz.
Strona:Karol May - Szut.djvu/384
Ta strona została skorygowana.
— 356 —