— Tak, posiadam jego pełne zaufanie. Mówi mi wszystko, dlatego wiem bardzo dobrze, że jesteś zgubiony!
— Myślałem sobie, że przed Szutową nie taił niczego...
— Szutową? — przerwała mi. — Nie jestem nią!
— E, nie wypieraj się! Kara Nirwan przyznał się, że jest Szutem.
— To nieprawda! — krzyknęła z przestrachem.
— Ja nie kłamię. Potwierdził to wobec najstarszych ze wsi, gdy mu zarzuciłem, że jest za tchórzliwy na to, aby się przyznać.
— O Allah! On zawsze taki! Podejrzenie o tchórzostwo usuwa odważnie. Woli zgubić nas i siebie!
— Temi słowy przyłączasz się do jego przyznania. Właściwie nie mam nic do czynienia z wami, kobietami, ale ty jesteś jego powiernicą i współwinną, więc musisz podzielić los jego, jeśli nie zasłużysz na naszą łagodność.
— Panie, ja nie mam nic wspólnego z tą sprawą!
— Nawet bardzo wiele! Byłaś przez tyle lat towarzyszką zbrodniarza, powinnaś też ponieść karę. Szut będzie skazany na śmierć.
— O, Allah! I ja także?
— Całkiem pewnie!
Wszystkie trzy krzyknęły z trwogi.
— Wyjcie teraz! — mówiłem dalej. — Trzeba było przedtem biadać nad sobą! A może sądziłyście istotnie, że Allah nie wydobędzie waszych łotrostw na światło dzienne? Zapewniam was, że wszyscy wasi sojusznicy są zgubieni i że niejeden z nich życiem za to zapłaci.
Obie stare załamywały ręce. Szutowa patrzyła czas jakiś przed siebie, a potem spytała:
— Wspomniałeś przedtem o łagodności. Jak to rozumiesz?
— Myślałem, że osądzą cię pobłażliwiej, jeśli się odpowiednio zachowasz.
— A na czem ma polegać to zachowanie się?
— Jeśli otwarcie wszystko wyznasz.
Strona:Karol May - Szut.djvu/386
Ta strona została skorygowana.
— 358 —