— To już mąż zrobił. Jego spytajcie, jeśli chcecie się więcej dowiedzieć.
— Całkiem słusznie. Nie mam też zamiaru przeprowadzać z wami przesłuchania i zmuszać was do zeznań. Śledztwo odbędzie się w Prisrendi, a ja stanę tylko jako świadek. Ale od tego, co ja powiem, dużo będzie zależało. Możesz tego dokazać, że nie pożałuję dobrego słowa w twojej obronie.
— Więc powiedz, co mam uczynić?
— Będę wobec ciebie otwarty. I ja i moi towarzysze pochodzimy z obcych krajów. Odjedziemy tam i nie wrócimy już tutaj nigdy. Dlatego nam wszystko jedno, czy tu kto poniósł przez was jaką szkodę i czy was za to spotka jaka kara. Mniej obojętnem jest nam natomiast wszystko, co było przeciw nam wymierzone. Ponieważ jednak uszliśmy szczęśliwie z życiem, przeto jesteśmy skłonni do pobłażliwości, jeśli odzyskamy to, cośmy stracili. Ty możesz przyczynić się do tego.
— Tobie, o ile wiem, nie stała się żadna krzywda.
— Widać, żeś naprawdę we wszystko wtajemniczona. Tak, bezpośredniej szkody nie poniosłem. Ale ograbiliście Anglika i kupca Galingré’go. Spodziewam się, że jest jeszcze wszystko, coście im zabrali.
Patrzyła, nie odpowiadając, jakby w zadumie. Twarz jej poruszała się żywo: przebywała jakąś walkę wewnętrzną. Nie dowierzałem jednak, żeby postanowiła coś korzystnego dla mnie, a nie miałem czasu napierać na nią słowami i dlatego powtórzyłem tylko poprzednie pytanie dobitniej.
Podniosła powoli wzrok, przypatrzyła się mnie bardzo zagadkowo i odrzekła:
— Sądzę, panie, że jeszcze jest wszystko.
— A gdzie?
— W jazłyku[1] mego męża.
— Przestań! — zawołała matka z przestrachem. — Chcesz go naprawdę zdradzić? Chcesz oddać wszystko, co stało się waszą własnością?
- ↑ Kantor.