Strona:Karol May - Szut.djvu/388

Ta strona została skorygowana.
—   360   —

— Cicho bądź! Wiem, co czynię — odparła córka. — Ten człowiek ma słuszność. Zrobiliśmy źle i musimy pokutować, a im prędzej naprawimy złe, tem mniej ucierpimy.
To było istotnie bardzo szybkie nawrócenie! Czy jednak rzetelne? Bynajmniej! Zwłaszcza, że nie podobał mi się wcale wyraz twarzy kobiety, gdy to mówiła. Skinęła obu starym uspokajająco i mrugnęła przytem oczyma.
— Gdzie jest jazłyk? — zapytałem.
— W dziedzińcu po tamtej stronie. Poznasz po napisie nad drzwiami.
— Rzeczy znajdują się tam oczywiście nie tylko w przechowaniu, lecz i w ukryciu?
— Pewnie, że takiego łupu nie chowa się do skrzynki.
— Opisz mi schowek!
— Zobaczysz zandyk[1] na ścianie. Zdejm go, znajdziesz za nim dziurę w murze, w niej zaś przedmioty, zabrane Anglikowi i kupcowi.
— Gdybyś chciała wywieść mnie w pole, pogorszyłabyś tylko swoje położenie. Wiem zresztą, że przyszło tu dwudziestu czterech mężczyzn, którzy mają uczynić nas nieszkodliwymi.
Zbladła, a matka i ciotka krzyknęły z trwogi. Gospodyni rzuciła im gniewne spojrzenie i rzekła:
— Panie, okłamano cię!
— Nie. Tego mi nikt nie powiedział, nie mógł mnie więc okłamać. Ja sam to zauważyłem.
— To się mylisz!
— Wiem napewno, że są tu.
— A jednak to nieprawda. Przyznaję, że rzeczywiście miało tylu ludzi wyruszyć przeciwko wam, ale nie tu, lecz przy karaule.
— Czy zostali tam jeszcze?

— Tak. Sądzili, że tam najpierw pójdziecie, a potem dopiero do chanu.

  1. Kasa, szafka na pieniądze.