Strona:Karol May - Szut.djvu/389

Ta strona została skorygowana.
—   361   —

— Czy są na koniach?
— Nie. Na co mogłyby im się przydać konie w walce z wami?
— Dobrze. A gdzie wasi parobcy?
— Z nimi właśnie. Mamy dwunastu parobków, bo tylu ich potrzebujemy do koni, stojących u nas ciągle na sprzedaż.
— A reszta owych dwudziestu czterech?
— To ludzie tutejsi.
— Podwładni męża twego, jako Szuta?
— Tak.
Dawała te odpowiedzi prędko, bez namysłu, a tonem i z wyrazem największej szczerości. Nie chciałem jednak i nie powinienem był jej ufać. Uznałem za bezskuteczne dalej na nią napierać, musiałem raczej i to przyjąć, że dotychczas nie mówiła prawdy. Dlatego podniosłem się ze skrzyni i rzekłem:
— Widzę po twej szczerości, że mogę cię polecić sędziom do łagodniejszego postępowania. Ja zejdę teraz na dół, a wy się stąd nie ruszajcie. Jeśli nie zastanę wszystkiego tak, jak przedstawiłaś, to nie liczcie na pobłażliwość wcale.
— O panie, jestem pewna, że znajdziesz wszystko tak, iż zupełnie darujesz mi karę.
Brzmiało to tak uczciwie i dobrodusznie! Ta kobieta umiała znakomicie się maskować; kto wie, czy sprytem nie przewyższała mnie.
Na dole stali jeszcze wszyscy w sieni. Szut spojrzał na mnie z zakłopotaniem, ale nic nie mógł z mej twarzy wyczytać. Oznajmiłem, że udamy się na dziedziniec po drugiej stronie. Skipetarowie siedzieli na koniach przed domem. Nikt nie zachował się wobec nich nieprzyjaźnie. Gdy zbliżyliśmy się do bramy dziedzińca i zapukaliśmy, nie otworzono nam znowu. Zażądałem pośrednictwa Szuta, ale on wzbraniał się to uczynić, jak przedtem. Wtem wpadło mi na myśl hasło, usłyszane od przewoźnika w Ostromdży. Zapukałem znowu i zawołałem: