— Ale się nie dowiesz!
— A może już wiem.
— To chyba sam szejtan ci zdradził!
— Jeśli to był dyabeł, to w każdym razie wcale nie straszny. Był bardzo podobny do twojej żony.
— Co? — wybuchnął. — Czyżby ona ci to wyjawiła?
— Tak, a przynajmniej przedstawił mi się dyabeł w postaci twej żony, kiedy spotkałem go na poddaszu. Powiedział, że zrabowane rzeczy są tu za szafką.
— A to głupia, prze...
Zamilkł, oczy mu zajaśniały. Patrząc po za mnie, wrzasnął:
— Precz z nożami! Nie zabijać tych psów! Chcę ich mieć żywcem.
Równocześnie kopnął mnie w brzuch, aż się zachwiałem. Zanim zdołałem się odwrócić, pochwycono mnie z tyłu. Objęło mnie cztery czy sześć ramion.
Na szczęście wisiał na moich plecach sztuciec, wskutek czego napastnicy nie mogli tak silnie przycisnąć mi prawej ręki do ciała, jak lewą.
Teraz nadeszła chwila stanowczego działania. Co za szczęście, że Szut nie pozwolił tym łotrom użyć broni! Lord krzyknął, Galingré również. Ich także ujęto.
Zwinąłem się, aby twarzą zwrócić się do napastników, co mi się też udało. W małej izdebce stało dwunastu, albo czternastu ludzi, a w stajni jeszcze więcej. Oszczędzanie ich mogło tylko nam samym zgubę przynieść. Chciałem zrzucić z siebie tych trzech, może nawet byłbym tego dokazał, gdybym był miał więcej wolnego miejsca.
Kilku drabów wypchnęło Szuta w ścisku na dwór, aby go tam uwolnić z więzów. Sięgnąłem za pas prawą ręką i wydobyłem rewolwer. Ręki podnieść nie mogłem, zwróciłem więc broń ku dolnym częściom ciał nieprzyjaciół. Po trzech wystrzałach byłem wolny. Nie potrafię teraz szczegółowo opisać, co potem zrobiłem. Wiem tylko, że trzy następne strzały oswobodziły lorda i Galingré’go i że starałem się nie zabijać nikogo.
Strona:Karol May - Szut.djvu/393
Ta strona została skorygowana.
— 365 —