Strona:Karol May - Szut.djvu/394

Ta strona została skorygowana.
—   366   —

Począwszy się wolnym, ryknął lord jak lew, kiedy się rzuca na zdobycz. Pochwycił ciężki młot, który przypadkiem leżał na stole i porwał się z nim na wrogów, jakby zapomniał, że ma broń przy sobie. Galingré odebrał jednemu z rannych nóż i poszedł za przykładem Anglika. Ja schowałem rewolwer i wziąłem sztuciec do ręki. Strzelać nie chciałem, a że kolba, jako zbyt słaba mogła się złamać w bójce, przeto waliłem lufą na wszystkie strony.
Odbyło się to wszystko tak szybko, że od pojawienia się tych ludzi nie minęło więcej jak minuta. Byli pewni, że nas zaskoczą i uczynią nieszkodliwymi w jednej chwili. Osłupieli wobec tego, że sprawa poszła całkiem inaczej. Wyglądało to tak, jakby nie mieli rąk, ani broni do walki. Jeden wypychał drugiego, odwróciwszy się do nas plecami. Opanowało ich wprost niezwykłe przerażenie.
— Dur, dur, kałyn, atyn, zokyn — stać, stójcie, strzelajcie, kłujcie! — brzmiał ze dworu gniewny głos Szuta.
Przedtem nie pozwolił użyć broni, a teraz przychodził rozkaz jego zapóźno. Oni uciekali przed nami, naszem więc zadaniem było nie dać im się zatrzymać, ani oglądnąć.
Anglik wykrzykiwał za każdym uderzeniem młota: Walić! Bić! Well!
— Haide, zausz, dyszary — precz, dalej na dwór! — wrzeszczały draby, trącając jeden drugiego. — Kurtułynic, geldirler, geldirler — ratujcie się; nadchodzą, nadchodzą!
Zakrawało to wprost na śmieszność. Nieustraszeni ludzie Szuta, chociaż razem z nim było ich dziewiętnastu, zdzierali przed nami trzema. Wrzeszczeli, co sił starczyło, aż się konie popłoszyły i zaczęły rżeć i wierzgać. Były to chwile zupełnego zamieszania.
Ja jednak myślałem tylko o jednym, t. j. o Szucie. Czyż miałem dopuścić do tego, żeby mi umknął ponownie? Mur był tak wysoki, że nie mógł przezeń prze-