Strona:Karol May - Szut.djvu/397

Ta strona została skorygowana.
—   369   —

— Allah jest wielki, a my głupi! — odpowiedział mały. — Dokąd mam ścigać tego opryszka?
— Dopóki się nie dowiesz, jaką udał się drogą. Potem zawrócisz, a reszta to już moja rzecz. Tylko czyń wszystko rozważnie.
Skręcił koniem i popędził ku bramie, krzycząc z daleka:
— Otwórzcie!
Ranko poznał po moich skinieniach, że ja także tego żądam, odsunął rygiel i otworzył bramę. W tej chwili wypadł Halef, ale nie między ludzi, tam zgromadzonych, jak mi się zdawało, gdyż przed bramą nie było nikogo.
Skoczyłem za nim. Wybiegłszy za bramę, ujrzałem wszystkich, jak gonili ku wsi. Zobaczyli Szuta, gdy wypadł z za muru, dowiedzieli się, że jest wolny i pośpieszyli za nim. Ja sam nie mogłem go już dostrzec, gdyż zakrywały go zarośla, przedzielające poszczególne pola. Ale Halef zniknął już także za krzami.
— Effendi, — zapytał Osko — czy Szut zbiegł? — Tak, ale go jeszcze schwytamy. Wejdźcie do środka. Pozostać tu dłużej nie możemy. To, co mamy jeszcze zrobić, musi szybko nastąpić.
„Ojcowie wsi“ nie pobiegli z innymi. Opowiedziałem im o całem zdarzeniu, lecz to nie wywarło na nich wcale wrażenia. Widocznie ucieszyli się, że Szut zdołał nam umknąć. Nawet ów czcigodny starzec westchnął z ulgą i zapytał:
— Panie, co teraz poczniesz?
— Złapię Szuta — odrzekłem.
— I mimo to stoisz tu tak spokojnie? Kto chce drugiego złapać, powinien się spieszyć!
— Spieszę już, tylko nie na twój sposób.
— W takim razie nie dostaniesz go, bo on znacznie się już oddalił.
— Nie obawiaj się! Doścignę go jeszcze.
— A potem znów go tutaj sprowadzisz?
— Nie mam już na to czasu.