złudzić przyrzeczeniem. Gdy powiem wszystko, wyśmiejecie mnie i słowa nie dotrzymacie.
— Dotrzymamy.
— Przysięgasz?
— Przysięgam na wszystko, w co wierzę i co szanuję. Decyduj się prędko, bo nastrój łaskawy trzyma się mnie nie długo.
Halef udał, że namyśla się chwilkę i rzekł:
— Co mi z effendiego, gdy zginę? Nic! Wolę żyć i dlatego udzielę wam wyjaśnień.
— To twoje szczęście! — odezwał się Manach. — A zatem powiedz nam najpierw, kim twój pan jest właściwie?
— Czyż nie słyszeliście, że to Frank?
— Tak nam powiedziano.
— I wy temu wierzycie? Czy może Frank mieć wszystkie trzy paszporty wielkorządcy z pieczęcią wielkiego wezyra?
— Więc on wcale nie jest Nemcze?
— Ani mu się śni!
— Ale jest giaur?
— Także nie. On tylko tak udaje, żeby się nikt nie domyślił, kim jest naprawdę.
— W takim razie odkryj tę tajemnicę! Kto on jest?
Halef przybrał minę wielce uroczystą i odrzekł:
— Poznaliście chyba dostatecznie po jego dobrem zachowaniu się, że to nie kuczuk jijit[1], lecz coś całkiem nadzwyczajnego. Musiałem przysiąc, że nie zdradzę jego tajemnicy, ale jeśli nie powiem, zabijecie mnie, a śmierć znosi wszelkie przysięgi. Otóż dowiedzcie się, że to obcy szahnameh[2].
— Psie! Chcesz nas okłamać?
— Jeśli nie wierzycie, to nie moja wina.
— Może to nawet syn wielkorządcy?
— Nie. Powiedziałem przecież, że obcy.