Strona:Karol May - Szut.djvu/408

Ta strona została skorygowana.
—   380   —

— Ach, więc był tutaj w Pasze?
— Tak, chciał jeszcze dalej pojechać. Gospodarz musiał mu broń dać, bo nie miał żadnej przy sobie.
— A skąd wiesz o tem?
— Przecież widziałem go.
— Ale nie słyszałeś tego, co mówił z gospodarzem?
— Oho! Wszystko słyszałem, wszystko! Podsłuchałem właśnie dlatego, że mi gospodarz zabronił. Ja jestem mądry, bardzo mądry, a moja siostra także, która tam siedzi przy ogniu.
— Czy mogę ją zobaczyć?
— Nie.
— A to czemu?
— Bo ona się boi obcych. Ucieka przed nimi.
— Przedemną nie potrzebuje uciekać. Jeżeli ją zobaczę, zapłacę ci piętnaście piastrów.
— Pię... tnaście pi... astrów! — powtórzył. — Zaraz ją zawołam i...
— Nie, nie wołać! Wejdę sam do środka.
Ten dziwny osobnik miał może wiadomości, dla mnie niezbędne. Aby mu nie dać czasu do namysłu, zeskoczyłem czempędzej z konia i wepchnąłem go przez drzwi.
Do jakiejże wszedłem nory! Chata, zbudowana z gliny i słomy, miała połowę dachu również ze słomy, a drugą połowę z... nieba, które zaglądało swobodnie do wnętrza. Strzecha, na pół przegniła, zwisała w wilgotnych strzępach. Dwa kamienie tworzyły palenisko, na którem płonął ogień. Nad nim stał na trzecim kamieniu wielki gliniany garnek, z odbitą górną częścią. Gotowała się w nim woda, a z niej sterczały dwie nogi zwierzęce. Obok stała dziewczyna i mięszała potrawę trzonkiem złamanego biczyska. Dwa posłania ze zgniłej słomy stanowiły jedyne sprzęty.
A cóż dopiero mieszkańcy! Pastuch był rzeczywiście kretynem. Chude jego ciało tkwiło w spodniach o jednej tylko całej nogawicy. Brzuch podwiązywał sobie szmatą. Korpus był obnażony, jeśli nie należało uważać za ubranie pokrywającej go grubej skorupy brudu. Na zbyt du-