Strona:Karol May - Szut.djvu/412

Ta strona została skorygowana.
—   384   —

— Panie, tego ci powiedzieć nie potrafię, bo nie mam kojun zaaty[1] jak padyszach. Ale przypuszczam, że upłynęły ze dwie godziny.
— Powiedz mi jeszcze tylko, czy łatwo znaleźć gościniec do Gori.
— Tak. Biegnie po tamtej stronie Joski od Spassy, przez którą musicie przejechać, a potem dalej na lewo. Przeprowadzę was aż poza wieś.
— Pięknie, zrób to! Ale to noc. Czy nie stracimy z oka gościńca?
— To możliwe wtedy, gdy go się nie zna, ale aż do pierwszej wsi trudno zabłądzić, a gdy zbudzicie czobana,[2] to za pięć piastrów zaprowadzi was chętnie aż do miasta, skąd już nie zabłądzicie.
— A więc wiem wszystko. Jestem z ciebie zadowolony. Ile się tu płaci za owcę?
— Za jednoroczną dwadzieścia piastrów.
— A za kozę?
— O, daleko drożej. Dojna kosztuje co najmniej trzydzieści piastrów.
— Czy zdołałbyś wyżywić takie zwierzęta?
— Tak. Tu jest ziemia padyszacha, na której wolno paść wszystkim.
— No to będziesz miał więcej, niż jedną owcę i kozę. Przypatrz się tym srebrnikom! To razem dwieście piastrów. Możesz sobie za to kupić przynajmniej cztery kozy i cztery owce, jeżeli nie dopuścisz, żeby ci źli ludzie pieniądze zabrali.
— Pozwolić zabrać? Niechajby kto spróbował! Poszedłbym do papaca,[3] onby mi dopomógł. Ale ty żartujesz. Bylibyśmy bogaczami, ja i moja siostra, która tam stoi przy ogniu.
— Więc wy tu macie papaca?

— Tak bardzo dobrego, który mi czasem jeść daje. Ja jestem chrześcijanin.

  1. Zegarek.
  2. Pasterz.
  3. Pop.