Powiedział to z prawdziwą dumą. Wydarłem z notatki kartkę, napisałem na niej kilka wierszy i oddałem mu to z następującą uwagą:
— Jeżeliby kto utrzymywał, że nieuczciwie zdobyłeś tych dwieście dwadzieścia piastrów, gdyby ci chciano zabrać pieniądze, to pokażesz papacowi tę kartkę. Zawiera ona potwierdzenie z moim podpisem, że odemnie dostałeś pieniądze.
Przed napisaniem wręczyłem mu pieniądze. Stał przedemną z wyciągniętemi sztywnie rękoma i patrzył z niedowierzaniem. Położyłem kartkę na pieniądzach, odwróciłem się, wyszedłem i wsiadłem na konia. Na to wybiegł on także i krzyknął uradowany:
— To ma być moje naprawdę?
— Pewnie, że tak!
— Moje i mojej siostry, która tam stoi przy ogniu?
— Naturalnie, ale nie wrzeszcz tak! Obiecałeś przeprowadzić nas aż do gościńca, a my nie mamy już czasu czekać.
— Zaraz, zaraz, już idę, idę!
Trzymał jeszcze w ręku pieniądze, potem zaniósł je, mówiąc słowami Halefa, do „najmilszej z córek,“ która, tam stała przy ogniu. Wróciwszy, chciał w wielu słowach wyrazić swoją radość, ale mu zabroniłem. Wobec tego poszedł szybko przed nami. Małym datkiem uszczęśliwiliśmy aż dwoje ludzi.
Minąwszy kilka małych zabudowań, przejechaliśmy przez most na kozłach drewnianych nad Joską. Za mostem była wieś właściwa. Spotkaliśmy kilka ciemnych postaci, które stanęły, zdumione naszym widokiem, ale nikt nas nie zagadnął. Tak przybyliśmy na koniec wsi, gdzie dostawszy się na gościniec, rozstaliśmy się z naszym opiekunem. Z daleka jeszcze zawołał za nami na cały głos, czemu już przeszkodzić nie mogłem:
— Bin defa szykr weriric, ben we kyc kardaszim, odada ateszta durmak olan — dziękujemy wam tysiąckrotnie, ja i moja siostra, która tam stoi przy ogniu!
Strona:Karol May - Szut.djvu/413
Ta strona została skorygowana.
— 385 —