Strona:Karol May - Szut.djvu/415

Ta strona została skorygowana.
—   387   —

których cienie padały nam na drogę w najfantastyczniejszych postaciach.
A jaka to była droga! I tędy miały wozy przejeżdżać! Konie potykały się co chwila o wielkie kamienie, lub wstępowały w głębokie dziury. Tak posuwaliśmy się naprzód, aż pozimniało i zerwał się wiatr poranny. Ze słów przewodnika wynikało, że znajdowaliśmy się w górach Kerubi, w okolicy bardzo złej sławy. Za godzinę i mieliśmy dotrzeć do Newera-chanu.
Na pytanie, czemu te strony nazywają się Newera, „zdrajca“, otrzymałem odpowiedź, że kamienną równinę przerzynają bardzo często długie i głębokie szczeliny. Jeździec nie może puszczać tam konia cwałem, bo nie zdołałby się zatrzymać, gdyby się nagle znalazł nad taką okropną rozpadliną. Wielu zginęło już w ten sposób. Oprócz tego opowiadają, że są w tamtych stronach ludzie, którzy strącają drugich do takich czeluści. To nie była wcale wiadomość uspokajająca.
W pół godziny zaczęło szarzeć. Przyszło mi na myśl, że przewodnik przeszkadzałby nam w Newera-chanie, dlatego obiecałem mu trzydzieści piastrów zamiast dwudziestu, jeśli zaraz zawróci. Zgodził się i odjechał, skoro tylko otrzymał pieniądze. Niezbyt przyjemnie mu było zapewne w naszem towarzystwie. Nie rozmawialiśmy prawie zupełnie i darzyliśmy go wyraźną nieufnością.
Wtem las się skończył nagle. Przed nami ciągnęła się równina z twardego kamienia, pokrytego tu i ówdzie mchem ślizkim. Rzadko gdzie widać było jakieś drzewo lub krzaki. W dali leżał czarny punkt, a przez dalekowidz zobaczyłem, że to kompleks budynków. To był z pewnością chan, któregośmy szukali.
Droga nasza wyglądała, jak ciemna linia, wijąca się wśród zieleni mchów skalnych. W jakiś czas dojechaliśmy do miejsca, w którem od drogi oddzielał się jakiś trop w lewo; zsiadłem z konia i zbadałem go. Tędy przejeżdżał wóz w towarzystwie kilku jeźdźców. Mchy przygniecione kołami i kopytami przylegały jeszcze mocno do ziemi, bo nie miały jeszcze czasu się podnieść. Wóz przeje-