chał niewątpliwie przed kilku minutami. Nie było go jednak widać, gdyż kierunek właśnie, w którym podążył, zasłaniał nam wązki pas zarośli.
Zdjęła mnie trwoga, ale nie dałem tego poznać po sobie. Wskoczyłem na siodło i popędziłem do chanu, a za mną towarzysze, nie mogąc sobie wytłumaczyć mojego zachowania. Dojechawszy do chanu, ujrzeliśmy, że się składał z kilku zabudowań o niezachęcającej powierzchowności. Przed domem mieszkalnym stały dwa ciężkie, wyładowane i płachtami przykryte, wozy, zaprzężone wołami. Przedtem usunięto trzeci, który razem przyjechał.
— Halef wejdzie ze mną — rzekłem. — Reszta zatrzyma się tutaj. Popatrzcie, czy gurty dobrze ściągnięte. Będziemy może mieli jazdę bardzo gwałtowną.
— Czyżby to były wozy, którymi jedzie moja żona? — spytał Galingré z obawą.
Nie odpowiedziałem mu nic, lecz wszedłem z Halefem do środka. Ponieważ drzwi nie były zasunięte, przeto należało przypuścić, że mieszkańcy już powstawali. W izbie zastałem dwóch tęgich chłopów przy wódce przy jednym stole, przy drugim zaś nad miską zupy całą rodzinę, składającą się z bardzo długiego i tęgiego mężczyzny, z dwu chłopców, żony i prawdopodobnie służącej. Mężczyzna stał wyprostowany, gdy wstąpiłem do izby. Zdawało się, że zerwał się ze strachu, gdy nas na dworze zobaczył. Zwróciłem się doń w tonie szorstkim:
— Czy ten dom nazywą się Newera-chan?
— Tak — odpowiedział.
— Do kogo należą te dwa wozy?
— Do ludzi ze Skutari.
— Jak się nazywają?
— Nie zapamiętałem sobie. To obce imię.
— Czy Hamd en Nassr jest z nimi?
Widziałem, że chciał zaprzeczyć, ale rzuciłem mu takie spojrzenie, że się przestraszył.
— Tak — powiedział z wahaniem.
— Gdzie on teraz?
Strona:Karol May - Szut.djvu/416
Ta strona została skorygowana.
— 388 —