Strona:Karol May - Szut.djvu/417

Ta strona została skorygowana.
—   389   —

— Niema go.
— Dokąd się udał?
— Do Pachy, a potem dalej.
— Czy sam?
— Nie, pojechali z nim obcy.
— Ilu ich było?
— Jeden mężczyzna, jedna starsza, a jedna młoda kobieta i woźnica.
— Jak dawno wyruszyli?
— Niema jeszcze kwadransu. Tam siedzą woźnice drugich dwu wozów, które mają ruszyć za nimi.
Wskazał na dwu pijących.
— Czy miałeś jeszcze innych gości?
— Nie.
— A z Rugowej nikogo?
— Nie.
— Człowiecze, kłamiesz! Kara Nirwan był tutaj i odjechał razem z Hamdem en Nassr za wozem. Przybył dopiero w nocy.
Przeraził się. Był w porozumieniu z Szutem. Odrzekł wysoce zakłopotany:
— Nie znam Kara Nirwana. Przed dwoma godzinami przybył tu istotnie jeździec, ale nie z Rugowej, lecz z Alessio. Śpieszył się bardzo, a że ci obcy jechali tą samą drogą, więc przyłączył się do nich.
— Słusznie! Śpieszył się bardzo, a wyruszył z wozem, zaprzężonym wołami! Prędko będzie się naprzód posuwał. Ale ten wóz nie pojechał do Pachy. My zdążamy stamtąd i bylibyśmy musieli go tam zobaczyć. Znam ciebie. Wiem także, co się tu ma stać. Wrócimy i pomówimy z tobą w dalszym ciągu. Miejże się na baczności! Postaramy się już o to, żeby ci ludzie nie zginęli w jakiej szczelinie skał Newera.
Zwróciwszy się do woźniców, dodałem:
— Należymy do rodziny, której rzeczy wieziecie. Nie ruszycie z tego chanu, dopóki nie zjawimy się tu znowu. Zostawiamy tam konia jucznego, a wy zabierzcie go do stajni i dajcie mu jeść i pić!