Strona:Karol May - Szut.djvu/422

Ta strona została skorygowana.
—   394   —

jakby zawisł w powietrzu, potem zarżał donośnie i pomknął jak wichr. Wprost nie da się opisać, do jakiej chyżości potrafi taki koń doprowadzić, gdy usłyszy to czarowne słowo. Ktoby nie znał mojego konia tak dobrze jak ja, musiałby oczy zamknąć, aby nie zlecieć z siodła.
Szut był przedemną o sześćdziesiąt metrów, potem zrobiło się z tego pięćdziesiąt, czterdzieści, trzydzieści, wreszcie dwadzieścia. Usłyszał tuż za sobą tętent mego konia, odwrócił się i krzyknął przerażony:
— Allah zeni dżehenneme hykm etsin ei kypek — niech cię Allah w piekle pogrąży, psie!
Wydobył pistolet i wypalił do mnie, ale nie trafił. Potem zaczął konia walić rękojeścią po głowie tak, że biedne zwierzę, wytężywszy wszystkie siły, pędziło jak szalone. Ale napróżno, gdyż odległość między nami wynosiła stopniowo już tylko piętnaście, potem dziesięć, a nareszcie sześć metrów.
— Uważaj, Szucie, teraz cię dostanę — zawołałem. — Nikt: człowiek, ani czart cię nie ocali!
Odpowiedział mi prawdziwym rykiem. Sądząc, że uczynił to z wściekłości, okręciłem lassem dokoła głowy.W tem ujrzałem, że chciał konia w bok szarpnąć, ale zwierzę już się było rozpędziło, a nadto jakby oszalało od uderzeń pistoletem. Nastąpił drugi okrzyk taki, jaki się słyszy tylko w największem niebezpieczeństwie, w najwyższej trwodze. To już chyba nie była wściekłość, lecz przerażenie śmiertelne.
Pchnąłem konia cokolwiek naprzód, aby obok Szuta, który biegł teraz wprost przedemną, móc spojrzeć przed siebie. Boże wielki! Długi, bardzo długi i szeroki ciemny pas przecinał w poprzek kierunek naszej drogi, nie dalej jak o trzydzieści kroków. To była okropnie szeroka szczelina z przeciwległą krawędzią, o jakie dwa łokcie wyższą.
Może byłbym zdołał konia odwrócić, ale wobec niewysłowionej chyżości, z jaką leciał, było to bardzo wątpliwe. Nie pozostawało nic innego, jak pędzić dalej naprzód.