Strona:Karol May - Szut.djvu/423

Ta strona została skorygowana.
—   395   —

Spuściłem rękę z lassem, poderwałem głowę karego, położyłem mu znowu dłoń między uszyma i krzyknąłem, ryknąłem niemal:
— Rih, Rihti, Rihti, et tajib, natt, natt, natt — Rihu, Riszku, Riszku, skacz, skacz, skacz!
Byłem pewien, że koń zrozumie te wyrazy, a przynajmniej słowo natt, ponieważ był do tego w swej ojczyźnie wytresowany. Otworzył pysk, wydał krząkliwy głos jakby na znak, że go ogarnia zapał do wysiłku, zgrzytnął o stal wędzidła i przemknął w dalekich, sprężystych łukach, koło Szuta ku rozpadlinie.
Ani Szut, ani ja nie mieliśmy czasu zważać wzajem na siebie. Każdy pamiętać musiał tylko o sobie i koniu. Ale w przelocie ryknął mi Pers przekleństwo. Wtem znalazłem się nad szczeliną. Trzymając ostro lejce, pochyliłem się mocno ku przodowi.
— Rih, hallak, ali, ali — Rih, teraz, w górę, w górę!
Oczy zwróciłem, w osłupiałem przerażeniu na przeciwległą krawędź szczeliny. Nie widziałem, jak szeroka, bo utkwiłem wzrok na tym punkcie, na który chciałem się dostać. Był on o jaki metr wyżej położony od tego, na którym się znajdowałem po tej stronie.
Poczciwe, niezrównane, zwierzę odbiło się i rzuciło w górę wysoko. Przez mgnienie oka wisiałem nad przerażającą głębią. Puściłem cugle i podałem się wstecz, chociaż to się może wydać niebezpiecznem i bezrozumnem. Musiałem tak zrobić, aby ulżyć ciężaru przedniej części końskiego ciała i nie spaść. Gdybym był nie zachował tej ostrożności, byłbym życie stracił, gdyż mimo doskonałych zalet karego, skok nie udał się dostatecznie. Rih zaczepił o kamień tylko przedniemi kopytami.
— ’ali, ’ali! — krzyknąłem i przechyliłem się znowu naprzód, uderzając konia lassem w brzuch pomiędzy nogi. W ten sposób przeniosłem ciężar z tylnej części ciała konia, a Rih, którego jeszcze nigdy nie biłem, otrzymawszy cios w najdotkliwsze miejsce, poderwał tylne nogi aż pod brzuch, skurczył się tak, że aż gurt pękł na nim i oparł się o grunt także tylnemi kopytami.