Strona:Karol May - Szut.djvu/424

Ta strona została skorygowana.
—   396   —

Jeszcze jeden potężny podskok i ja spadłem razem z siodłem, a koń pobiegł trochę dalej i stanął.
Wszystko to trwało jedną, a może dwie sekundy. Powstawszy w oka mgnieniu, spojrzałem za siebie. Koń Szuta gotował się właśnie do skoku; ale nie dosięgnął nawet tego brzegu. Dał się słyszeć wrzask, od którego krew krzepnie w żyłach, a równocześnie koń i jeździec runęli w przepaść.
Zlodowaciałem. Przystąpiłem do szczeliny. O nieba! Miała przynajmniej pięć metrów szerokości! Na tyle ją oceniłem, ale, jak wiadomo, trudno jest odmierzyć okiem szerokość wody lub głębokiej czeluści; łatwo się przy tem pomylić. A głębia była tak wielka, że dna wcale dostrzec nie mogłem; ciemna otchłań zionęła z dołu.
To był sąd sprawiedliwy! Szut umarł taką śmiercią, jaką drugim gotował. Zginąć musiał on i koń. Było niepodobieństwem, żeby obaj tam przy życiu pozostali. Mimoto nadsłuchiwałem czas pewien i wołałem, ale odpowiedzi nie dostałem.
Poszedłem do Riha, który zawrócił był i stanął obok siodła. Objąłem go rękoma za szyję i przycisnąłem małą jego głowę do siebie. On potarł pyskiem o moje ramię, polizał w rękę i w policzek. Robił wrażenie, jak gdyby wiedział, że ocaliliśmy sobie życie nawzajem.
Oglądnąwszy się za towarzyszami, ujrzałem Rankę, nadbiegającego na kasztanku. On nie zauważył szczeliny, zacząłem więc dawać mu znaki i wołać, żeby jechał powoli.
Na prawo od miejsca, w którem rozstałem się z towarzyszami, spostrzegłem ich ścigających Hamda el Amazat. On nie trzymając się jednego kierunku, posługiwał się taktyką, mającą na celu wyrównanie różnic w chyżości koni, tamci zaś pozwalali się zwodzić i jechali za nim zygzakiem. Tylko jeden z nich okazał się mądrzejszym od reszty, a był nim chytry hadżi. On pojął taktykę wroga i usiłował ją sparaliżować.
Hamd el Amazat pojechał na wschód, gdzie starał się dotrzeć do lasu, poznał jednak wkrótce, że koń