Strona:Karol May - Szut.djvu/426

Ta strona została skorygowana.
—   398   —

i dosiadłem, aby pojechać wzdłuż szczeliny na wschód, gdy tymczasem Ranko zatrzymał się po drugiej stronie z tym zamiarem, żeby nie puścić tędy Hamda el Amazat. Na wschodzie połyskiwał pancerz Halefa, od północy pędzili za nim inni, a ja znajdowałem się w stronie południowej w celu przyjęcia go. Był więc osaczony. Zresztą i szczelina zagradzała mu drogę na południe.
Zobaczyłem właśnie, że stanął i wymierzył ze strzelby do Omara, który jednak rzucił się z koniem w bok i uszedł w ten sposób kuli, następnie ruszył za Hamdem el Amazat z wzniesioną strzelbą, by go z konia powalić. Chciał go schwytać żywcem i tylko ogłuszyć. Hamd nie uciekał, lecz zatrzymał się, a gdy nadbiegł przeciwnik, wydobył szybko pistolet i wypalił. Koń Omara stanął dęba i przewrócił się, a Hamd el Amazat jechał dalej ku szczelinie.
Ujrzawszy ją, stropił się bardzo i skierował się na południe tam, gdzie ja zająłem stanowisko. Pośpieszyłem na jego spotkanie do miejsca, gdzie szczelina miała tylko trzy metry szerokości. Tu było łatwo przeskoczyć zwłaszcza, że z tej strony brzeg był wyższy. Cofnąłem konia o pewną odległość wstecz, aby osiągnąć silniejszy rozpęd.
Hamd el Amazat nadjechał właśnie i zauważył, że nie mam broni, oraz że dzieli nas szczelina. Oczywiście, że nie byłby się odważył przez nią przeskoczyć.
— Chodźno tu! — zadrwił. — Tobie się poddam!
— Zaraz! — odrzekłem.
Zawołałem na Riha, a on ruszył ku szczelinie i przesadził ją wielkim zgrabnym łukiem. Hamd el Amazat krzyknął ze strachu i popędził prosto na Rankę, a ja za nim. Teraz przydało się lasso. Złożyłem pętlę, rzuciłem i zdarłem swego konia. Za jednem szarpnięciem wyleciał Hamd el Amazat z siodła, a w następnej chwili byłem już przy nim.
Rzut mi się udał. Pętla opasała schwytanemu ręce tak mocno, że nie zdołał niemi poruszyć. Ukląkłem nad nim i owinąłem go jeszcze kilkakrotnie rzemieniem.