Strona:Karol May - Szut.djvu/428

Ta strona została skorygowana.
—   400   —

kać, nie wiedzieli, co o tem sądzić. Dopiero, gdy Galingré zjawił się ku ich radosnemu przerażeniu, przekonali się, w jakiem byli niebezpieczeństwie, ponieważ on im to uprzytomnił, choć nie tak obszernie, jak to stało się potem.
Przedstawiono nas paniom, które wysiadły na nasze przyjęcie. Ponieważ zanosiło się na dłuższe opowiadanie, przeto poprosiłem, żeby to odłożyli na później. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy gospodarz Newera-chanu pozostawał w porozumieniu z Szutem.
— Pewnie! — rzekł zięć. — Wszyscy trzej rozmawiali z sobą tajemnie, a potem radził nam gospodarz usilnie, żebyśmy zaraz ruszyli nie czekając, aż tamte dwa wozy nadjadą.
— Czy mieliście powód do tego, żeby nie czekać na tamte wozy?
— Żona się źle czuła, bo zaszkodziła jej podróż, a polepszenia nie można się było spodziewać po jednodniowym odpoczynku w brudnym chanie. Z resztą ten, którego nazywacie Szutem, powiedział, że w najbliższej wsi ma siostrę zamężną, która nasze panie przyjmie bardzo życzliwie. Przedstawił nam to wszystko w świetle tak korzystnem, że zgodziliśmy się w końcu na jego radę i pozwoliliśmy się zawieźć do jego siostry. Tamte wozy z ruchomościami mogły zdążać za nami powoli, gdyż mieliśmy się tam zatrzymać dzień cały.
— Ach tak! Chciał was pozabijać, a potem zabrać jeszcze wasze pakunki. Ależ jak mogliście postąpić tak; nierozważnie i jechać za nim jeszcze wówczas, kiedy z drogi tak zboczył?
— Nie uderzyło nas to bynajmniej, ponieważ zapewnił, że tędy o wiele prędzej dojedziemy, że jechać przez tę równinę daleko wygodniej będzie, niż po lichej drodze.
— Byłby was doprowadził do pierwszej szczeliny, gdzie wóz musiałby się był zatrzymać. Tam byliby was zastrzelili, ograbili, a potem rzucili do głębokiej czeluści.
— Mój Boże, któżby był coś podobnego przypuścił!