z nim później zetknąłem w Ostromdży, poczułem zaraz, że go już gdzieś widziałem, lecz nie mogłem sobie przypomnieć miejsca, na którem się to stało.
Teraz zrozumiałem już i pełne nienawiści spojrzenie jego, jakie rzucił na mnie w Ostromdży i wrogi sposób wystąpienia przeciwko mnie.
Słowa jego wywarły oczekiwane wrażenie. Obecni byli zbrodniarzami, ale zarazem muzułmanami i chociaż Manach el Barsza chełpił się, że sobie kpi z proroka, to nie należało tego rozumieć dosłownie. Myśl, że jako chrześcijanin zbezcześciłem świętą Kaabę, wywołała u nich najgłębsze oburzenie. Towarzystwo Halefa, udział jego w tym grzechu śmiertelnym, napełniło ich żądzą zemsty, nie dopuszczającą względem niego łaski, ani litości.
Zaledwie Mibarek skończył swe oskarżenie, zerwali się wszyscy z miejsca, a Suef skoczył, jakby ukąszony przez żmiję.
— Kłamco! — ryknął, kopnąwszy Halefa. — Przeklęty kłamco i zdrajco własnej wiary! Czy masz odwagę powiedzieć, że Mibarek nie mówi prawdy?
— Tak, gadaj! — wrzasnął jeden z Aladżych. — Gadaj, a nie, to zmiażdżę cię w moich pięściach! Byłeś w Mekce?
Halef ani nie drgnął na twarzy; był istotnie odważnym człowiekiem. Odpowiedział:
— Dlaczego się oburzacie? Czemu zachowujecie się tak, jak gdyby drapieżny ptak wpadł między kaczki? Jesteście mężami, czy dziećmi?
— Człowiecze, nie obrażaj nas! — zawołał Manach el Barsza. — Kara twoja i bez tego będzie straszna. Czy chcesz uczynić ją jeszcze okropniejszą przez to, że gniew nasz podwoisz? Odpowiadaj więc: czy byłeś w Mekce?
— Jak mogłem tam nie być, skoro jestem hadżi.
— A czy był z tobą ten Kara Ben Nemzi?
— Tak.
— Czy on chrześcijanin?
— Tak.
Strona:Karol May - Szut.djvu/43
Ta strona została skorygowana.
— 27 —