Strona:Karol May - Szut.djvu/434

Ta strona została skorygowana.
—   406   —

to tkwiła ta potęga, którą obydwaj zapanowali nad otoczeniem.
Tuż pod ścianą leżał Hamd el Amazat na glinianej podłodze. Był skrępowany, ale patrzał na nas zuchwałym wyzywającym wzrokiem.
Woźnice musieli ustąpić miejsca kobietom. Wszyscy pousiadali, gdzie kto mógł, tylko ja i Halef zostaliśmy na nogach.
— Czy Amazat ciebie poznał? — zapytałem.
— Chyba nie, a przynajmniej nie zauważyłem tego po nim, a może nie dał tego po sobie poznać.
— Ty mu nic nie powiedziałeś? Ani słowa. Za to tem więcej mówiłem z gospodarzem, który dopóty nie chciał słuchać, dopóki mu pistoletu pod nos nie przysunąłem.
— Na co?
— Musiałem przecież uwięzić całe towarzystwo.
— Tego ci nie poleciłem.
— Nie potrzeba też było polecać. Ja i bez polecenia wiem, co należy uczynić. Gdybym był zostawił gospodarza i parobków na wolności, byłoby im może przyszło na myśl z bronią w ręku uwolnić Hamda el Amazat.
Obawa Halefa nie była pozbawiona słuszności.
— Czy zawiadomiłeś gospodarza, że Szut nie żyje.
— Nie. Widząc Hamda związanego, może sobie wyobrazić, jak rzeczy stoją.
Nie przypuszczałem u hadżego tego skąpstwa słów, gdyż chętnie przy każdej sposobności opowiadał o swych bohaterstwach.
Ponieważ wszyscy na mnie patrzyli, kazałem Halefowi zdjąć lasso z jeńca i skrępować mu tylko ręce na plecach, aby mógł usiąść. Zamiast podziękować mi za ulgę, huknął Hamd el Amazat:
— Dlaczego mnie jeszcze wiążesz? Żądam uwolnienia!
— Zaczekaj trochę — odrzekłem — i odzywaj się innym tonem, bo inaczej bat wpoi w ciebie szacunek dla nas. Ze złodziejami, oszustami i mordercami nie postępuje się tak, jak z ludźmi uczciwymi.