Strona:Karol May - Szut.djvu/440

Ta strona została skorygowana.
—   412   —

dował brata tego człowieka, lecz uczciwie i dumnie z nim walczył. Ja taksamo postąpię, bo nie jestem katem. Rozwiążcie go, a ja broń złożę! On chce mnie zdławić, niech przyjdzie! Jeśli mu się uda mnie zabić, niechaj wolno odejdzie, gdzie mu się spodoba.
A więc pojedynek, straszny wprawdzie, lecz pojedynek! Moje zapatrywanie na pojedynek, który zresztą potępiam, było tu obojętne. Skoro najwyżsi przedstawiciele cywilizacyi godzą na swoje życie, gdy wyrzekną jakie nieoględne słowo i uważają nawet za brak honoru tego nie zrobić, czyż wolno mi było potępić tego niewykształconego Araba, żądającego zadośćuczynienia od mordercy swego ojca? Nie odpowiedziałem nic i odstąpiłem.
— Tak, tylko zdejmijcie mi więzy! — krzyknął Hamd el Amazat. — Zadławię tego łotra, żeby dusza jego, nie opuściwszy ciała, mogła pójść do piekła!
Omar odrzucił broń i stanął na środku izby. Wszyscy siedzący przy stołach cofnęli się do kątów. Panie Galingré’go ukryły się, by nic nie widzieć. Ja zająłem stanowisko pod drzwiami, aby Hamdowi el Amazat zagrodzić wyjście, gdyby chciał uniknąć walki zapomocą ucieczki. Ale to mu widocznie ani przez myśl nie przeszło. Sapał wprost z żądzy wyrwania się i rzucenia na wroga.
Halef rozkrępował mu ręce i obaj przeciwnicy stanęli naprzeciw siebie, mierząc się wzajem oczyma.
Nikt nie rzekł ani słowa. Hamd el Amazat był wyższy i bardziej żylasty, Omar zaś przewyższał go zręcznością, a spokój jego kazał przypuszczać, że zwycięży. Poranić się nie mogli, ponieważ mieli walczyć tylko rękami.
— No, to chodź! — krzyknął Hamd el Amazat, wyciągając groźnie wolne już teraz pięści, zamiast jak się spodziewałem, rzucić się na Omara.
Zdawało się, że zastanowił go spokój Araba. I rzeczywiście było to niespodzianką, że syn Sadeka nie okazał ani śladu choćby najlżejszego rozdrażnienia. Przybrał minę i postawę człowieka pewnego, że zostanie zwycięzcą.