Strona:Karol May - Szut.djvu/442

Ta strona została skorygowana.
—   414   —

Zbliżył się do przeciwnika o dwa kroki, podniósł brodę tak, że łatwiej było wziąć go za szyję i założył ręce na plecy. Hamd el Amazat nie wypuścił z rąk tej znakomitej sposobności. Przyskoczył do Omara i zacisnął mu obie ręce dokoła szyi, jak szpony.
Zaledwie się to stało, wyrzucił Omar obydwie ręce przed siebie i przyłożył dłonie do głowy wroga w ten sposób, że po cztery palce każdej ręki spoczęły mu na uszach, a kciuki z przodu na oczach.
— Psie, mam ciebie! — zgrzytnął Hamd el Amazat z szatańską radością.— Już po tobie!
Ścisnął tak silnie szyję Omara, że twarz jego pokryła się barwą granatową. Ale równocześnie spostrzegłem już, jaki był zamiar Araba. Nie odpowiedział na razie. Po chwili dopiero wykonał mały ruch kciukami, nacisnął nimi, a Hamd el Amazat ryknął jak zraniona pantera i oderwał ręce od szyji przeciwnika, który wydusił mu... oczy.
Zraniony sięgnął rękoma do oczu i ryczał dalej. Był zgubiony, gdyż Omar mógł go teraz wygodnie zadławić. Scena, która teraz musiała nastąpić, była nazbyt okropna. Odwróciłem się i wyszedłem za drzwi. Cała moja dusza buntowała się przeciwko temu, co się stało. To oślepianie, a potem duszenie wroga wydało mi się zbyt dyabolicznem, ale czy należało się litować nad takim człowiekiem jak Hamd el Amazat, który gorzej postępował od dyabła? Czyż niema cywilizowanego narodu, u którego bokserzy starają się wybijać sobie oczy nawzajem, a lordowie, gentlemani i ladies zbiegają się i płacą po pięćdziesiąt, sto i więcej dolarów lub gwinei, aby się przypatrzeć temu wspaniałemu widowisku, a o wynik walki zakładają się o setki tysięcy?
W izbie ucichło, ryk ustał. Czyżby Hamd el Amazat już nie żył? W tem drzwi się otwarły i wyszedł Omar.
— Czy już koniec? — zapytałem ze zgrozą.
Miał nóż i pistolety za pasem. Walka więc widocznie już się była skończyła.
— Tak — odrzekł. — Zemsta dokonana, a dusza