Strona:Karol May - Szut.djvu/443

Ta strona została skorygowana.
—   415   —

ojca mojego spojrzy na mnie teraz z zadowoleniem. Mogę już brodę obciąć i pójść do meczetu na modły, gdyż ślub, dany na szocie, już spełniony.
— To zabierzcie stamtąd zwłoki! Nie chcę ich widzieć.
— Nie potrzeba ich zabierać. Same pójdą, dokąd im się spodoba.
— Co? On nie zginął? Żyje jeszcze?
— Tak, zihdi. Pomyślałem o tobie i o tem, że się brzydzisz zabijaniem człowieka. Oślepiłem tylko Hamda el Amazat. Kiedy zaś stanął przedemną taki bezsilny, nie mogłem się na to zdobyć, żeby go życia pozbawić. Niechaj zwolna wlecze swoje nędzne życie do grobu. Postradał światło swych oczu i nie zdoła nikomu zaszkodzić. Teraz ma jeszcze czas przypominać sobie własne uczynki i żałować za nie. Czy dobrze postąpiłem?
Co miałem odpowiedzieć? Przyszło mi na myśl, że wysoko postawieni chrześcijańscy prawnicy, domagali się, ażeby zbrodniarzy oślepiać, gdyż w ten sposób czyni się ich nieszkodliwymi dla społeczeństwa. Skinąłem głową w milczeniu i wróciłem do izby.
W drzwiach spotkałem się z gospodarzem, który z parobkiem wyprowadzał Hamda el Amazat, aby go przy studni wodą ochłodzić.
— Już po wszystkiem, panie! — zawołał do mnie Halef.— Zgodziliśmy się, żeby darować życie temu kilkakrotnemu mordercy. Życie będzie dlań gorszem od śmierci. Ale co zrobimy z mieszkańcami tego chanu? Oni byli w zmowie z Szutem.
— Wypuśćcie ich! Oni nas nic nie obchodzą. Zgroza mnie przejmuje przed tym krajem, opuszczajmy go co prędzej! Niechcę go widzieć już nigdy.
— Masz słuszność, panie. I ja nie czuję ochoty zabawić dłużej w tem miejscu. Konie stoją na dworze. Odjeżdżajmy!
Nie poszło to oczywiście tak prędko. Galingré nie potrzebował już dalej z nami jechać, zabierał się do