Strona:Karol May - Szut.djvu/45

Ta strona została skorygowana.
—   29   —

— Możesz tu czekać na mnie — rzekłem do owczarza i pobiegłem wzdłuż ściany do rogu, z za którego wyszliśmy i poskoczyłem między jodłami ku przedniej części domu.
Stało się to, czego się domyślałem. Mimo ciemności ujrzałem kilka postaci, zbliżających się do mnie. Wobec tego cofnąłem się, aby wleźć pod najniższe konary jodeł. Zaledwie się położyłem, nadeszli Manach, Barud, Aladży, Suef i gospodarz.
— Naprzód! — komenderował z cicha Barud. — Są jeszcze pod okiennicą. Zobaczymy ich i wystrzelamy.
Szedł na przedzie. Znalazłszy się na rogu, skąd mógł spojrzeć wzdłuż tylnej ściany, zatrzymał się:
— Przekleństwo na nich! — rzekł. — Nic nie widać. Niema światła. Co robić?
Nastąpiła chwila milczenia.
— Kto mógł zgasić światło? — spytał nareszcie Suef.
— Może który z nas strącił je ze stołu w ucieczce.
— To przeklęte! — zgrzytnął jeden z Aladżych. — Ten cudzoziemiec jest naprawdę z dyabłem w przymierzu. Ledwie nam się wyda, że mamy w rękach jego, lub kogoś z jego ludzi, rozpływa się jak we mgle. Teraz stoimy zupełnie bezradni.
Wtem dał się słyszeć stamtąd, gdzie stał owczarz, przyciszony kaszel. Nie mógł się widocznie wstrzymać.
— Słyszycie, on jeszcze tam jest — odezwał się Manach.
— To poślijmy mu kulę — rzekł Sandar.
— Daj pokój strzelbie! — rozkazał Manach. — Nie widzisz go, a jeżeli strzelisz, nie trafisz, lecz zdradzisz naszą obecność. Trzeba zrobić coś innego. Konakdżi, wróć do domu i donieś nam, co się tam dzieje.
— Do wszystkich dyabłów! — zaklął oberżysta z zakłopotaniem. — Czy chcecie, żebym za was zginął?
— Nic ci nie zrobią. Powiesz, że zmusiliśmy ciebie do tego. Zwal wszystko na nas. Nie strzelali do nas