W ostatnim wierszu poprzedniego rozdziału zakończyła się nasza podróż, tam też należało położyć wyraz: „koniec“, jednak, ku swej radości, muszę jeszcze napisać dodatek.
Powiadam, ku mej radości, gdyż setki pism i listów ze wszystkich stron kraju i zagranicy dowiodły mi, jak ścisły związek duchowy wytworzył się między mną a moimi czytelnikami. To, co pisały gazety o dotychczasowych sześciu tomach, cieszy mnie bardzo i jest dla mnie zaszczytem, lecz o wiele, o wiele głębiej wzrusza mnie to, że z tylu listów prywatnych od starych i młodych wszelkich stanów dowiaduję się, iż nietylko ja zostałem przyjacielem czytelników, lecz że i moi towarzysze zdobyli sobie zarówno wielkie, jak powszechne sympatye.
Przedewszystkiem dopytują się o dalsze losy mego wiernego hadżego Halefa Omara i o jego obecne stosunki. Z kół, stojących blizko tronu, i z małej chatki robotnika, z pod drogiego, złotego pióra milionera i drżącej ręki ubogiej wdowy, z buduaru światowej damy i z poważnej klasztornej klauzury, z ławy szkolnej kadecika lub ucznia gimnazyalnego i z teczki małej, hożej pensyonarki otrzymałem zapytania, dotyczące przeważnie dzielnego hadżego. Mogę śmiało powiedzieć, że ten miły człowieczek zdobył sobie serca wszystkich, nietylko moje.
Czego tam nie chcą się o nim dowiedzieć! Choćbym pisał listy za listami, nie uporałbym się nigdy, bo z dniem każdym nadchodzą nowe zapytania: czy, kiedy, gdzie i jak z nim się spotkałem i co z nim wówczas przeżyłem. Cóż robić? Muszę, o ile się to da, już tutaj spełnić te prośby, a zarazem zaznaczyć, że w późniejszych to-