do moich, co mu się tylko dlatego udało, że nos wykonał odważnie zwrot na bok. Następnie odsunął mnie od siebie i zapytał z oczyma błyszczącemi od radości:
— Człecze, chłopie, przyjacielu serdeczny, skąd wzięliście się w tych stronach i na tej górze? Wychodzę ze skóry z uciechy i zdumienia. Czyż może otrzymaliście mój list?
— Jaki list, sir?
— Z Tryjestu. Wezwałem was, żebyście tam przybyli i pojechali ze mną do Kairu.
— Nie dostałem listu, bo mnie w domu nie było.
— A więc przypadek? Czysty przypadek? Od kiedyż tu uganiacie?
— Już od dni jedynastu.
— U mnie dopiero cztery. Jutro dalej. Dokąd się stąd udajecie?
— Na Kaukaz.
— Kaukaz? A to na co?
— Studya językowe.
— Głupstwo! I tak trzepiecie już dość obcymi językami. Co wam z tego przyjdzie, że będziecie się tłuc z Czerkiesami? Jedźcie ze mną! Nie będzie was nic kosztowało.
— Dokąd?
— Do Haddedihnów.
— Co? — zapytałem sam teraz zdumiony. — Udajecie się do Haddedihnów.
— Yes! — skinął głową, a nos poruszył mu się trzy razy na własny rachunek. — Czy macie co przeciw temu?
— Ani trochę. Ale skąd wam to na myśl przyszło? Czy chcecie znowu wykopywać byki skrzydlate?
— Zamknijcie usta! Nie naciągajcie mnie, sir; porzuciłem już dawno te zachcianki. Wiecie przecież, że jestem członkiem Traveller-Klubu, Londyn Near Street, 47. Podjąłem się odbyć podróż na ośm tysięcy mil; wszystko jedno, gdzie. Rozważyłem całą sprawę, przypomniałem sobie dawniejsze jazdy i postanowiłem od-
Strona:Karol May - Szut.djvu/454
Ta strona została skorygowana.
— 426 —