Strona:Karol May - Szut.djvu/46

Ta strona została skorygowana.
—   30   —

w izbie, chociaż mogli. Jasny stąd wniosek, że nie godzą na nasze życie. Idź więc i nie każ nam długo czekać.
Gospodarz odszedł. Złoczyńcy szeptali tymczasem z sobą.
— Do domu wejść nie możecie, gdyż oni obsadzili izbę — oznajmił gospodarz, wróciwszy niebawem.
Naradzali się przez chwilę. Zanim jednak powzięli postanowienie, stało się coś, co dla mnie samego było niespodzianką. Dał się słyszeć odgłos miarowych kroków, zbliżających się z poza domu i przytłumiony głos komendy:
— Dur! Askerler, tufenkler doldurynic. — Stój! Żołnierze, nabijcie strzelby!
Ku memu zdumieniu rozpoznałem głos hadżego.
— Szejtan! — szepnął gospodarz. — Czyście słyszeli? Tu są żołnierze. A czy to nie komenderował mały Halef?
— Tak, to on był napewno — odrzekł Barud el Amazat. — Gdy go rozwiązano, wyskoczył przez okno, aby zawołać żołnierzy, których sprowadził jego pan. To może być tylko wojsko z Uskub. Jak dostał tak rychło tych ludzi?
— Szejtan śle mu zewsząd pomoc! — syknął Manach el Barsza. — Niepodobna już tu pozostać. Słuchajcie!
Znowu zabrzmiał głos hadżego:
— Duryn bunda! Arasztyrarim. — Czekajcie tu! Ja zbadam teren.
— Uciekajmy! — szepnął Manach. — Hadżi wyszedł z pewnością z izby razem z towarzyszami swymi. Idź prędko do środka, konakdżi! Jeżeli ich już niema, to wyprowadzisz Mibareka. Choćby miał najsilniejszą gorączkę — musi także zniknąć. My zabierzemy konie tymczasem. Znajdziesz nas na prawo od brodu pod czterema kasztanami. Ale prędko, prędko! Szkoda najmniejszej chwili czasu.
Reszta zgodziła się na to widocznie i wszyscy poskoczyli ku stajni. Dla mnie było teraz najważniejszem dostać się przed nimi do owych kasztanów. Nie znałem