Strona:Karol May - Szut.djvu/460

Ta strona została skorygowana.
—   432   —

swej sztuki w jeździe konnej; zapanował nad koniem i popędził dalej.
Był to jeździec znakomity. Nic dziwnego. Gdy jeden szczep chce drugiemu ukraść najlepsze konie, to podejmują się tego tylko najlepsi jeźdźcy. Idą bez długiej broni, żeby im nie przeszkadzała, biorą tylko noże. Za to towarzysze, którzy mają ich chronić i bronić, uzbrajają się obficiej. Oni to stanowili ten drugi oddział, który się skierował na prawo, aby pościg za właściwymi złodziejami odwrócić na siebie.
Ale zręczność nie przydała się temu człowiekowi na nic, gdyż zbliżałem się doń stale. Puścił się więc na finty, zbaczając z prostego kierunku to na prawo, to w lewo, jak lis przed sforą, ale daremnie. Byłem już obok niego.
— Zatrzymaj się! — zawołałem.
Wywinął nożem, zaśmiał się wściekle i nie usłuchał. Mogłem przeskoczyć z mego konia na jego i uczepić się go z tyłu, ale to byłoby delikatnej klaczy zaszkodziło. To też powtórzyłem wezwanie, mierząc do niego z boku.
— Jeszcze raz: Stój, bo strzelam!
Zaśmiał się znowu. Wycelowałem w rękę, w której nóż trzymał i wypaliłem dwukrotnie. Obie kule trafiły, a on krzyknął i nóż z ręki wypuścił. Był więc bezbronny. Przysunąłem karego tuż do siwej, podniosłem się w strzemionach i uderzyłem przeciwnika pięścią w głowę. Zachwiał się, lejce wypadły mu z lewej ręki, a ja pochwyciłem je natychmiast: koń i jeździec byli w mojej mocy. Konie ubiegły jeszcze pewną przestrzeń, poczem zatrzymały się.
Nie ogłuszyłem złodzieja całkiem, jednak chwiał się on na siodle. Krew płynęła mu z prawej ręki.
— Uważaj, byś nie spadł; wracamy! — nakazałem mu. — Jeśli się ruszysz, aby uciec, lub się bronić, zastrzelę cię na śmierć!
Mimo wściekłości, jaka go opanowała, poznał, że musi się poddać losowi.
Pościg trwał zaledwie pięć minut, a mimo to odbie-