w pędzie z pistoletów, przyczem marnowało się mnóstwo prochu. Dlatego to nazywa się takie przyjęcie, taka fantazya, la’b el barud, zabawa prochowa.
Tak trwało to, dopóki nie ujrzeliśmy namiotów obozowiska. Stamtąd zabrzmiał śpiew powitalny kobiet i dziewcząt, które ustawiły się przy wejściu do wsi. Naczelne miejsce zajęły niewiasty, z któremi dawniej już wszedłem w styczność. Najpierwszą była władczyni Mohammed Emina z przybocznemi kobietami, które podczas Pierwszego pobytu pokropiłem „świętą“ wodą Cem-cem. Wówczas była jeszcze młodą, ale postarzała się potem ze smut u po stracie męża szejka. Wargi i brwi nie były już malowane, na czole nie zauważyłem ani jednego plasterka, brakowało także złotych kolczyków, które dawniej zwisały z nosa i uszu. Jej karku, kostek i rąk nie zdobiły jak dawniej pierścienie, korale, pstre kamienie i walce asyryjskie. Obok niej stała Amsza, wciąż jeszcze tak a poważna i dumna, jaką spotkaliśmy ją na stepie Dżidda, a po jej prawej stronie Hanneh, żona Halefa, „najmilsza z niewiast, słońce wśród gwiazd żeńskiego rodzaju“. Wydała mi się tak samo młodą i piękną jak wówczas, kiedy zaślubiliśmy ją z zacnym Halefem. Ciemne jej oczy zwracały się ku mnie z widoczną sympatyą i szacunkiem.
Wśród śpiewu i dźwięków wjechaliśmy między namioty szeroką ulicą i zsiedliśmy z koni przed największym i najlepszym namiotem, rozpiętym naprędce po zawiadomieniu przez posłańca o naszem oblizaniu się. Tu umyliśmy się, podczas której to czynności spytał mnie lord:
— Co można zrobić zaraz, tego nie należy odkładać. Kiedy chcecie rozdzielić swoje dary?
— Jakie dary? Ja nie mam żadnych.
— Głupstwo! Widzieliście je i kupowaliście razem.
— Ale nie płaciłem za nie.
— Ani słowa! Należą do tych, dla których są przeznaczone. Wy im je dajcie!
— To wasza rzecz.
— Nie sprzeciwiajcie się! Jak mogę ja, Dawid Lindsay, obdarzać te arabskie ladies!
Strona:Karol May - Szut.djvu/467
Ta strona została skorygowana.
— 439 —