Strona:Karol May - Szut.djvu/47

Ta strona została skorygowana.
—   31   —

miejsca, lecz wiedziałem, że drzewa te stoją z prawej strony brodu, a że przechodziłem już tamtędy, przeto spodziewałem się znaleźć miejsce schadzki.
Strzelbę, którą miałem ze sobą, zostawiłem na razie pod jodłami, bo byłaby mi przeszkadzała.
Usłyszałem skrzypienie drzwi, prawdopodobnie od stajni. Pospieszyłem więc jak najprędzej ku brodowi. Przybywszy tam, zwróciłem się na prawo i uszedłszy zaledwie czterdzieści kroków, znalazłem się pod drzewami. Były gęsto liściem pokryte. Dwa z nich miały korony wysoko, u dwu natomiast zwisały konary tak nizko, że ich niemal ręką mogłem dosięgnąć. Objąłem jeden z pni i po kilku chwytach dostałem się na konar tak silny, że mógł unieść kilku mężczyzn mojej wagi. Zaledwie na nim usiadłem, doleciał mnie odgłos kopyt końskich. Trzymając konie za cugle, zajęli zbiegowie stanowisko pode mną. W tej chwili przyprowadził też gospodarz Mibareka. Od domu dolatywał głos Halefa:
— Kapudan iczine giriric, mahaccalar parczalarzic atmalerimic ejer iczitirzic. — My wchodzimy. Rozwalcie okiennice, skoro usłyszycie nasze wystrzały!
— Allah mnie ciężko nawiedza — skarżył się z cicha Mibarek. — Ciało moje, jak ogień, a dusza goreje jak płomień. Nie wiem, czy jechać potrafię.
— Musisz! — odrzekł Manach. — My także spoczęlibyśmy chętnie, ale te dyabły pędzą nas z miejsca na miejsce. Ucieczka jest konieczna, a jednak trzeba się dowiedzieć, co się tu dzisiaj stanie. Konakdżi, wyślesz za nami posłańca.
— A gdzie was ma szukać?
— Gdzieś na drodze do jaskini węglarza. Ale ty będziesz musiał tych obcych naprowadzić na trop nasz. Powiesz, że się udajemy do Szarki. Oni pójdą za nami z pewnością i zginą. Zaczaimy się koło Szejtan kajaji. Tam nie będą mogli umknąć ani w prawo, ani w lewo i wpadną nam w ręce.
— A jeżeli ujdą mimoto wszystko? — zapytał drugi z Aladżych, Bybar.