ojciec jego z zimną krwią wyrusza? Teraz dopiero będzie sobie życzył naprawdę towarzyszyć mnie. Czy on jest czemś lepszem, niż ja? Czyż jestem w porównaniu z nim tak bez wartości, że ja, jego ojciec muszę się dać zastrzelić, a tymczasem on, syn pozostanie tu z kobietami, aby pieścić swe szlachetne ciało i nacierać skórę wonnemi maściami? Jakże wyrośnie na bohatera, jeśli już teraz nie okaże blasku swego męstwa i światła swej waleczności? Czy mam sobie coś takiego zbudować, co wy na Zachodzie nazywacie choristan el kecaz,[1] zamknąć w tem mego syna, ażeby jaki pyłek na niego nie upadł i podziwiać przez szklanne szyby jego bojaźliwość?
Mały hadżi popadł w rozdrażnienie. Mówił dalej i przytaczał jeszcze dużo względów na przekonanie mnie, że jest nieodzowną potrzebą, żeby chłopak w naszej wyprawie wziął udział. Cieszył mnie ten zapał dzielnego człowieka. Pragnął on dać synowi sposobność okazania już teraz, iż należy się po nim spodziewać godnego następcy ojca w ich rodzie. Zaraz po pierwszem słowie byłem skłonny przystać na jego życzenie. Zrobiłem tylko jeszcze jedną, ostatnią uwagę:
— Twoje powody są dla mnie zrozumiałe, kochany Halefie, ale jak się będzie zapatrywać na to matka tego dziecka, Hanneh? Ona także ma prawo wyjawić swoje zdanie.
— Tak, niechaj powie natychmiast, co myśli. Hanneh, ty najmilsza z najmilszych, oświadcz naszemu zihdi twoją wolę i życzenie!
Ona siedziała obok nas, nie rzekłszy dotąd ani słowa, ale przysłuchiwała się naszej rozmowie z wielkiem zajęciem. Teraz zaczęła skromnie:
— Zihdi, postanów, co zechcesz, a ja poddam się twojej woli, gdyż niewiasta powinna radzie mężów podlegać. Ponieważ jednak żądasz, żebym powiedziała swoje zdanie, więc je usłyszysz. Wiesz, jak kocham mego pana i władcę, hadżego Halefa Omara, mimoto chętnie puści-
- ↑ Szafka szklanna.