— To tem pewniej dostaną się w nasze ręce u węglarza. Niech im konakdżi wspomni o skarbach w jaskini, jak to opowiadał innym, którzy się dali złapać w pułapkę. Całe piekło chyba musiałoby z nimi być w zmowie, żeby mogli znaleźć ip medriwani[1], po której wchodzi się do spróchniałego dębu. Konia cudzoziemca zechce oczywiście Karanirwan dla siebie. Za to resztę podzielimy pomiędzy siebie i sądzę, że będziemy zadowoleni. Człowiek, który podróżuje i takiego konia posiada, ma z pewnością bardzo dużo pieniędzy przy sobie.
Był oczywiście co do tego w wielkim błędzie. Całe moje bogactwo polegało w tej chwili na tem, czego się teraz od niego dowiedziałem, mianowicie, że Karanirwan jest Szutem. Wiedziałem teraz, że ofiary węglarza znęcał konakdżi szczególnemi opowiadaniami, oraz, że jego jaskinia ma drugie wyjście, czy wejście, uchodzące do spróchniałego dębu. Dąb ten musiał być obszerny, odpowiednio wysoki i wpadać w oczy tak, że nie trudno go było znaleźć.
Więcej już nic nie słyszałem. Oberżysta był bardzo przerażony i zachęcał do wyruszenia. Wszyscy dosiedli koni, dopomógłszy wprzód Mibarekowi dostać się na siodło. Niebawem rozległ się w ciszy nocnej chlupot wody, gdy przez bród przejeżdżali. Zlazłem z drzewa i poszedłem ku domowi. Wahałem się, czy mam wejść odrazu, czy zaglądnąć wpierw przez rozbitą okiennicę. Wtem usłyszałem z wnętrza domu donośny głos Halefa i wszedłem.
Właściwie pierwsze drzwi prowadziły odrazu do wielkiej izby gospodniej, ale postawiono przed niemi dla ochrony przed przeciągiem plecioną ścianę. Stojąc za nią, usłyszałem podniesiony głos Halefa:
— Zakazuję ci uganiać w nocy po dworze, gdy się tu znajdują tacy sławni mężowie, jak my i chcą z tobą mówić. Jesteś gospodarzem tego nędznego konaku; twoim obowiązkiem jest obsługiwać gości, aby im
- ↑ Drabinę sznurową.