owiewa mnie znowu ów słodki zapach Wschodu. Jakiż straszny zgon był udziałem tych dobrych łudzi, na drodze karawany umarłych!
Zaczęliśmy się wspinać na wzgórze skaliste. Stały tu jeszcze resztki chałupy Soranina. On nie wrócił do niej, gdyż towarzyszył potem Amadowi el Ghandur i obawiał się zemsty Bebbehów. Niedaleko stamtąd wznosił się na kamiennej płaszczyźnie grobowiec szejka. Słowa wypowiedziane wówczas przez jego syna, sprawdzały się i obecnie: „Słońce wita to miejsce rankiem, kiedy przychodzi, a żegna wieczorem, kiedy odchodzi“. Grób znajdował się jeszcze w dobrym stanie, ale po stronie południowo zachodniej wypadło, jak wspomniał Mamrahsz kilka kamieni. Amad el Ghandur przystąpił i zaglądnął do środka. Nsaraz cofnął się i krzyknął:
— Maszallah! Mój ojciec! Czyżby dusza jeszcze z niego nie wyszła?
Gdy przystąpiłem do otworu, zrozumiałem ten okrzyk. Szejk siedział jeszcze tak, jak posadziliśmy go wówczas ze spływającą na piersi brodą i złożonemi rękami. Twarz mu zapadła głęboko, ale można ją było poznać. Czemu, jakim wpływom chemicznym przypisać należało zachowanie się trupa w tym stanie, nie wiem, ale widok jego działał nadzwyczajnie. Po miesiącach pamiętałem go, a dziś nawet zdaje mi się, że widzę przed sobą mumię szlachetnego starca.
Haddedihnowie zbliżali się jeden po drugim, aby zobaczyć zwłoki walecznego dowódcy. Odbywało się to w milczeniu i ze zrozumiałą nabożnością. Gdy ostatni odszedł od grobu, sięgnął Amad el Ghandur do kieszeni wyjął z niej mały kamień i rzekł:
— Effendi, Kara Ben Nemzi, emirze i hadżi Halefie Omarze, wy byliście przy pochowaniu ojca mego, szejka Haddedihnów, Mohammeda Emina, w tym grobowcu. Widzieliście, że sztyletem odbiłem ten kamień z grobowca i schowałem go, a niewątpliwie słusznie przypuszczaliście, co to ma znaczyć. Teraz przynoszę go napowrót i oddaję zmarłemu. Mordercy polegli, a śmierć ojca
Strona:Karol May - Szut.djvu/486
Ta strona została skorygowana.
— 458 —