Strona:Karol May - Szut.djvu/489

Ta strona została skorygowana.
—   461   —

— Właśnie, że korzystny. Jesteśmy tutaj na górze, a oni przyszliby z dołu; wyższy zawsze silniejszy.
— Ale nie w tym wypadku. Przypatrz się temu położeniu! Skała opada na południe, zachód i północ tak stromo, że tędy zejść niepodobna, a przynajmniej trzeba dobrze umieć się wspinać. Z końmi zaś jest to wprost niemożliwe.
— Nie będziemy też tamtędy schodzić — wtrącił.
— Pozwól mi skończyć, a zobaczysz, że łatwo możemy znaleźć się w tem położeniu, iż nie będziemy mieli którędy uciekać.
— Uciekać? Przed tymi psami? Nigdy! — zawołał.
— Nigdy, nigdy, nigdy! — zawtórowali Haddedihnowie.
— Pozwólcież mówić memu effendi! — upomniał Halef. — On mędrszy od nas wszystkich, a ja doświadczyłem nieraz, że kto jego nie posłuchał, musiał tego potem żałować.
Spojrzałem nań z uznaniem i ciągnąłem dalej:
— Wyjść i zejść można tylko od wschodu góry, a tam w jednem miejscu tak blizko stykają się skały, że zmieści się tylko dwu jeźdźców. To brama, która kryje w sobie niebezpieczeństwo.
— Jakto? — zapytał szejk.
— Jeśli Kurdowie nas obsadzą, my stąd nie wyjdziemy.
— A jeśli my ją obsadzimy, to oni nie wejdą! — rzekł tonem wyższości.
— To brzmi bardzo pięknie, ale tak nie jest. Czy my obsadzimy tę cieśninę, czy oni, czy my ich nie puścimy na górę, czy oni nas na dół, to wszystko jedno. Ruszyć się nie będziemy mogli w każdym razie.
— To ich wypędzimy!
— To byłaby właśnie walka, której chcemy uniknąć.
— Wobec tego zostaniemy tu na górze tak długo, aż się stąd zabiorą!
— To im przez myśl nawet nie przejdzie. Po pierwsze zatrzymają się dlatego, że pragną zemsty, a po-