Strona:Karol May - Szut.djvu/49

Ta strona została skorygowana.
—   33   —

się dobrze działo między twymi czterema spróchniałymi palami. Jeśli obowiązku tego zaniedbasz, to ja ci go uświadomię. Skąd przychodzisz?
— Byłem na polu, aby pokryjomu zobaczyć, dokąd się udadzą ci ludzie, którzy przedtem tak niecnie na ciebie napadli — odrzekł gospodarz, który natychmiast do domu powrócił.
Przystąpiłem do samej ściany i zaglądnąłem do izby. Pięć czy sześć osób leżało związanych pod strażą Oski i Omara, wspartych na strzelbach. Obok stał Halef z wypiętą piersią i w majestatycznej postawie, przed nim zgięty pokornie gospodarz, a koło gospodarza stara kobieta z postronkami w ręku. Mały hadżi znalazł się znowu w przyjemnem położeniu nadania sobie pozorów człowieka, który posiada jakieś znaczenie.
— Tak! — rzekł. — Teraz nazywasz to niecnym napadem, a przedtem cieszyłeś się z tego.
— To było udane, panie. Musiałem tak czynić, żeby tych drabów jeszcze bardziej nie rozgniewać. Skrycie jednak gotów byłem zrobić wszystko, ażeby się z rąk ich uwolnić.
— To brzmi bardzo pięknie. Chcesz przez to zapewne powiedzieć, że nie jesteś ich sprzymierzeńcem?
— Nie znam ich wcale.
— A jednak nazywałeś każdego z nich po imieniu! Znałem je, bo sami siebie tak nazywali. Rad jestem, że się to tak dobrze skończyło.
— O, to się jeszcze wcale nie skończyło, dopiero się zacznie naprawdę; przynajmniej co się tyczy ciebie. Nie odpowiada to mojej godności rozstrzygać o tem, czy jesteś winien, czy nie. Nie chcę mieć nic do czynienia z ludźmi twojego pokroju i polecę effendiemu wziąć cię na przesłuchanie i zdać mi potem sprawę. Od jego postanowienia i mego przyzwolenia będą zależały wasze dalsze losy. Na razie pozwolisz się skrępować, ażebyśmy mogli być przekonani o twojem przywiązaniu.
— Skrępować? Dlaczego?