Strona:Karol May - Szut.djvu/497

Ta strona została skorygowana.
—   469   —

Pytanie to wygłosił z akcentem wielkiego zadowolenia, a Amad el Ghandur poruszył się także wkońcu.
Odwrócił się zwolna i rzucił mi dumne spojrzenie. Udałem, że tego nie spostrzegłem.
— Twierdzę, że Amad el Ghandur nie miał wcale słuszności — odrzekłem na to.
W tej chwili zerwał się Amad i zawołał groźnie:
— Nie miałem słuszności? Skoro potem, co teraz słyszałeś, wypowiadasz jeszcze to słowo, to widocznie rozum straciłeś, najlepiej więc zrobimy, jeśli odbierzemy ci dowództwo. Słuchając cię nadal, moglibyśmy łatwo narazić się na zgubę.
— Proszę cię, nie unoś się. Gdybym nawet rozum utracił, to pozostała odrobina wystarczyłaby na to, żeby poznać, iż staracie się całą siłą sprowadzić zgubę na siebie. Jeśli tak dalej...
— Milcz! — krzyknął na mnie, porywając się z miejsca. — Ty właśnie byłbyś tem nieszczęściem, gdybyśmy byli powolni twoim rozkazom. Rób, co ci się podoba! Idź, gdzie chcesz, ale bez nas. My nie potrzebujemy innego obozowiska! Bebbehowie nie przyjdą, a miejsce moje przy grobie ojca!
Nie wiele brakowało, żebym także wybuchnął, lecz zapanowałem jeszcze nad sobą i rzekłem tonem spokojnym:
— Pozwól więc przynajmniej powiedzieć sobie, dlaczego ja...
— Nie chcę słyszeć o niczem — bronił się, przerywając mi ponownie. — Zarzuciłeś nam, że naszem postępowaniem spowodowaliśmy śmierć ojca. Rzecz przedstawia się jednak całkiem inaczej. Gdybyś nam był nie zabronił strzelać do Bebbehów i zabić ich dowódcy Ghazal Gaboyi, byłby on nie żył, a jego podwładni nie byliby mogli nas ścigać. Ty jesteś winien, ty jedynie! Oskarżam cię o śmierć ojca i nie chcę już nic wiedzieć o tobie. Żądam, żebyś rozstał się z nami!
Wyciągnął rękę, wykonując ruch rozkazujący, a oczy mu rozgorzały. Ludzie jego podnieśli się także ze swo-