Strona:Karol May - Szut.djvu/51

Ta strona została skorygowana.
—   35   —

— Przybywasz, effendi, aby się dowiedzieć o wyniku naszej słynnej wyprawy. Popatrz, leżą jeńcy przed tobą na ziemi i są gotowi przyjąć śmierć, albo życie z rąk naszych.
— Wyjdź tu!
Powiedziałem to tak krótko i dobitnie, że mu się twarz wydłużyła odrazu. Wyszedł za mną przed dom.
— Halefie — zwróciłem się tam do niego — wywołałem cię, żeby cię nie zawstydzić przed ludźmi, wobec których udajesz władcę i spodziewam się, że ocenisz tę względność.
— Effendi — odrzekł skromnie — uznaję ją, ale ty nie zaprzeczysz także, że wykonałem moją rzecz znakomicie.
— Nie, tego bynajmniej potwierdzić nie mogę. Postąpiłeś samowolnie i napędziłeś przez to naszych przeciwników, co mi zupełnie popsuło szyki. Tak ci trudno raz już zrozumieć, że zawsze źle na tem wychodzisz, ilekroć przedsięweźmiesz coś wbrew mym życzeniom i przestrogom. Masz tylko oko podbite, bo ocaliliśmy cię w sam czas. Ale stało się i wyrzuty na nic się nie przydadzą. Opowiedz przebieg tego słynnego, jak powiadasz, przedsięwzięcia.
— Hm! — mruknął półgębkiem. — Przebieg był bardzo szybki. Nasz gospodarz opisał nam dom, stąd wiedziałem, gdzie szukać tych ludzi. Przysunąłem się i zaglądnąłem przez dziurę od sęka. Ujrzałem ich siedzących razem z wyjątkiem Mibareka. Rozmawiali z zajęciem, ale tylko tu i ówdzie doleciało mnie jakieś słowo. To mi nie wystarczało, dlatego postanowiłem wleźć do sypialni, której okiennica była otwarta.
— Spodziewałeś się, że tam niema nikogo.
— Naturalnie!
— To wcale nie naturalne. Zapytaj towarzyszy, a powiedzą ci, że ja twierdziłem bardzo stanowczo, iż chory Mibarek leży w izbie.
— Tak, ale tego ja nie słyszałem niestety. W przeciwnym razie nie byłbym skoczył obydwoma nogami