Strona:Karol May - Szut.djvu/514

Ta strona została skorygowana.
—   486   —

na siebie! Wiem dobrze, że chcecie tu na nas uderzyć. Widzisz jednak, że obsadziliśmy drogi na wzgórze. Kto się zbliży, będzie zastrzelony.
— Chodih, nie chcieliśmy wam nic zrobić!
— Milcz! Ja wiem lepiej o tem i wogóle o wszystkiem. My także przyszliśmy tu na nabożeństwo, a nie na bój, dlatego postąpię z tobą i z wami inaczej, niżbym powinien. Poco mamy się wzajemnie zwalczać, skoro zemście stało się zadość? Czemu z miłej Bogu modlitwy ma powstać bezbożna rzeź i mordy? Powstań, puszczam cię wolno! Zejdź do swego dowódcy Ahmeda Azada i zanieś mu tę wiadomość! Przedkładam mu pokój. Radzę, żeby obie strony odprawiły na grobach swe modły, a potem odeszły, kiedy i jak im się spodoba.
— Nie, to być nie może! — zabrzmiał głos tuż obok mnie.
Amad el Grhandur wyszedł ze skalnego przesmyka, gdzie siedział dotychczas i mówił dalej groźnie:
— Jak możesz stanowić o nas, nie pytając mnie o to! Widziałem was odchodzących i pomyślałem zaraz, że zamierzacie coś przeciwko mej woli. Udałem się tutaj za wami i słyszałem rozmowę. Zastrzegam się jednak, że ty nie masz prawa prosić o pokój. Ja wstydziłbym się wogóle prosić o coś te psy kurdyjskie! Rozumiesz?
— Przedstawiłem im tylko sprawę pokoju, ale nie żebrałem wcale o pokój. Rozumiesz? Odłączyłeś się odemnie, możemy teraz każdy na własną rękę czynić, co nam się podoba.
— Dobrze, ale ten Kurd jest naszym jeńcem i musisz mi go wydać.
— Nie, tego nie zrobię. Nie złamałem nigdy słowa dotychczas i tak będzie, jak powiedziałem. On wolny!
— On nie jest wolny! — krzyknął Amad el Grhandur, chwytając Kurda za ramię.— On do mnie należy i przysięgam ci na Allaha, że...
— Stój, nie przysięgaj! — przerwałem. — Nie mógłbyś tej przysięgi dotrzymać!