— Dotrzymam i oświadczam, że nawet z bronią w ręku przeprowadzę moją wolę!
— Nawet wbrew mojej woli?
— Wbrew woli każdego, kto mi się sprzeciwi!
— Dobrze! Jeżeli przyjaźń, wdzięczność, przezorność i rozwaga nic już nie znaczą, to niechaj nóż między nami rozstrzyga. Będzie dzisiaj to samo, co wówczas z Ghazal Gaboyą, a ty odpokutujesz za swój upór. Postanowiłem, że ten Kurd będzie wolny, i słowo moje nie pójdzie na marne. Zdejm z niego rękę!
— Nie! — zgrzytnął.
— Odejm, bo cię zwalę na ziemię tą pięścią! Znasz to uderzenie!
— Bij! Odważ się! — zagroził mi nie puszczając Kurda i dobywając noża.
Zamierzyłem się do ciosu pięścią, ale spuściłem rękę czemprędzej, gdyż tuż obok nas huknął strzał z zarośli, Amad el Ghandur odstąpił od Kurda, obrócił się do połowy i zatoczył się na skałę. Jeniec umknął, a z za krzaków wyskoczyły dwie postaci i rzuciły się na mnie i na Anglika z odwróconemi strzelbami, by nas kolbami powalić na ziemię.
Czyny w takich chwilach odbywają się o wiele prędzej, niźli można opowiedzieć. Nie czekałem na cios, przeciwko mnie wymierzony, poskoczyłem ku napastnikowi w bok i z całej siły, na jaką mnie było stać, pchnąłem go pięścią pod pachę podniesionej wysoko ręki. Upuścił strzelbę, krzyknął, odleciał o pięć kroków i runął tam jak wór na ziemię.
Drugi tymczasem chciał palnąć lorda, ale nie trafił, bo lord uchylił się przed ciosem. Ja postąpiłem szybko naprzód, przewróciłem go i przytrzymałem, dopóki lord nie wyrwał mu z za pasa noża i pistoletu. Księżyc go oświetlił: poznałem w nim przychylnego mi ongiś brata szejka Ghazal Gaboyi. Był mi, jak wiadomo, winien wdzięczność, ponieważ obroniłem go przed Haddedihnami i oswobodziłem z niewoli. Gdyby nie ja, byłby podówczas zginął od kuli.
Strona:Karol May - Szut.djvu/515
Ta strona została skorygowana.
— 487 —