Oświadcz Ahmedowi Azad, że chcę pokoju! Udam się do was jutro przed południem do obozu i ułożę się z nim.
— Ty się na to odważysz?
— To nic nadzwyczajnego. Wiem dobrze, co czynię. Nie boję się was, chociaż co do liczby jest was o wiele więcej.
— I to wiesz także?
— Tak. Wasz wywiadowca mnie okłamał. Powiedział, że posłańca wyprawiono do Gibraila Mamrahsza po żywność. Może byłby kogo innego okpił, ale nie mnie! Posłaniec sprowadził więcej waszych wojowników.
— Tak jest, emirze. Znajdujemy się na wyprawie wojennej przeciwko Kurdom Rummok i Piran. Ahmed Azad zboczył z drogi, aby groby odwiedzić i pchnął do nas posłańca z rozkazem, żebyśmy tu zaraz przybyli, gdyż są Haddedihnowie. Nasi wojownicy pragnęli zemścić się na nich.
— Ilu ich jest?
— Stu dwudziestu. Będziecie zgubieni, ponieważ obraliście tu na górze złe miejsce.
— Tak, miejsce jest złe, ale tem lepsze dla naszej broni. Jednak nietylko to odgrywa tutaj rolę, trzeba pamiętać także o człowieku, który tę broń nosi, o jego głowie i zawartych w niej myślach. Powtarzam, że się was nie boję. Zejdź na dół i powiedz to towarzyszom! Będzie to nawet lepsze dla nich, jeżeli tak zrobią, jakby nas tu wcale nie było. Ich wyprawa wojenna może się łatwo zamienić w klęskę.
Wziąwszy mnie za rękę, zaczął zapewniać:
— Panie, nie znałem jeszcze człowieka, któryby tak myślał, mówił i działał ja k ty. Gdybym nie był Bebbehem, chciałbym być chrześcijaninem i mieszkać w twoim kraju. Czy tam są wszyscy tacy?
— Nie wszyscy. Wszędzie są źli i dobrzy, ale chrześcijanin nie będzie nigdy pragnął krwi bliźniego, nawet choćby był jego wrogiem najgorszym. Prawdziwy chrześcijanin wierzy, że miłość jest wszechmocna, że jej w końcu nienawiść ulegnie. Wracaj więc, a ja odwiedzę
Strona:Karol May - Szut.djvu/518
Ta strona została skorygowana.
— 490 —