w pościgu Kurdów, nie spuszczając z oka chłopca i zbliżającego się doń perskiego kasztana.
Prosto przed nami zamykało równinę wzgórze, pokryte lasem, a u jego stóp rozległa się na lewo szeroka dolina. W niej zniknął Amad el Ghandur, a tuż za nim jechał Ahmed Azad. Tam skręcił także Kara Ben Halef, za nim Kurd, a wreszcie ojciec, do którego szybko się zbliżyłem. Słysząc, że nadjeżdżam, obrócił się na siodle, a spostrzegłszy mnie, zawołał:
— Zihdi, ratuj mi syna! Mój koń nie dobiegnie!
— Czy on podniecił już konia tajemnicą?
— Nie.
— To dobrze. Jedź za mną i nie troszcz się o nic! Z temi słowy na ustach minąłem go w szalonym pędzie. Z każdą sekundą byłem bliżej kasztana i wkrótce dzieliło mnie od niego tylko kilka długości konia. Jeździec odwrócił się, a zobaczywszy mnie, krzyknął z szyderczym śmiechem:
— Toś ty, giaurze! Weź mnie, jeśli potrafisz! Jestem Nizar Hared, drugi syn Ghazal Gaboyi! Wyrwał pistolet z za pasa i strzelił do mnie, ale nie trafił. Wobec tego sięgnął ręką za siebie, ujął konia za ogon i zawołał doń:
— Chadu bend, chadu bend, ec andża, ec andża!
Te perskie słowa, znaczące: „zwycięzco, zwycięzco, dalej, dalej“, były tajemnicą jego konia. Usłyszawszy to Kara Ben Halef, zaśmiał się tryumfująco i położył swemu koniowi rękę między uszami. Nie wiem, co mu przytem powiedział, ale ujrzałem skutek. Jego kary był godnym synem Riha. Usłyszawszy tajemnicę, pomknął ze zdwojoną szybkością, a kasztan za nim niemal tak samo prędko. Kurd poznał jednak widocznie, że z czasem zostanie w tyle, bo zdjął strzelbę z ramienia, aby nabić ją w biegu. Chciał strzelić do chłopca. Teraz ja zawołałem „Rih, Rih!“ i położyłem karemu rękę między uszami. Koń parsknął silnie i pomknął z taką szybkością, że w minutę znalazłem się obok Kurda. Jedno uderzenie kolbą rusznicy zwaliło go z konia i legł jak bez życia
Strona:Karol May - Szut.djvu/528
Ta strona została skorygowana.
— 498 —