przek szyi i powiedz przy tem za każdym razem słowo „adżal“[1].
Mówił coś dalej, lecz nie słyszałem już tego, gdyż pędziłem już za Ahmedem Azadem, który ze ścigającego zmienił się w ściganego. Nie ujechawszy daleko, zobaczyłem go znowu. Ponieważ Amad el Ghandur upadł, a Rih był zabity, sądził Kurd, że już jest bezpieczny i jechał wolnym kłusem, gdy tymczasem ja cwałowałem. Nie oglądał się i nie mógł mnie usłyszeć, bo grunt był tutaj miękki. Aby go zupełnie zaskoczyć, użyłem tajemnicy. Siwa posłuchała i zaczęła rwać wprost cudownie tak, że kiedy Bebbeh usłyszał w końcu tętent za sobą, byłem za nim zaledwie o dwadzieścia końskich skoków. Oglądnął się i wydał okrzyk przerażenia tak wielkiego, że przez kilka sekund zapomniał nawet konia podpędzić i to mi wystarczyło. Chwyciłem rusznicę i w przelocie zwaliłem go kolbą z konia.
Skoro tylko zdołałem siwą powstrzymać, zawróciłem do Ahmeda Azada. Jego koń stał już przy nim, a on leżał na ziemi i usiłował się właśnie podnieść. Z ust jego buchnęła na mnie fala przekleństw i złorzeczeń:
— Milcz, jeśli ci życie miłe! — zawołałem. — Zastrzeliłeś mi konia. Czy wiesz, co cię za to może spotkać? Takiego konia i stu Kurdów życiem swojem nie potrafi zapłacić. Jesteś moim jeńcem i jeśli nie zechcesz słuchać, dostaniesz nożem w tej chwili. Podaj ręce, niech ci je zwiążę na plecach!
Opierał się pomimo groźby, a ponieważ nie miałem zamiaru go zabijać, przeto dużo trudu poświęciłem, zanim go zwyciężyłem. Gdy w końcu położyłem go na ziemi, skrępowawszy mu ręce i nogi, zobaczyłem Halefa, jego syna i Omara Ben Sadek nadjeżdżających galopem. Pierwszy z nich pędził na perskim kasztanie Nizar Hazeda. Zatrzymali się przy nas i zsiedli z koni, a Halef wziął mnie za ręce i rzekł:
— O zihdi, Allah rzucił wielki smutek na nasze
- ↑ Szybkość.